Film Patryka Vegi „Botoks” wchodzi na ekrany, kiedy w Polsce rozpoczyna się nowy etap zmagań o ochronę życia. Jego wartość polega na tym, że w sposób radykalny pokazuje istotę procesu, który eufemistycznie nazywa się aborcją.
Filmu reklamować nie trzeba. Już ma ponadmilionową widownię, choć krytycy przyjęli go wyjątkowo niechętnie. „Po obejrzeniu filmu skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą, bo w przeciwnym wypadku możesz zechcieć zaszkodzić swojemu dziecku” – przeczytałem na jednym z portali. Inny krytyk nazywa dzieło Vegi produktem filmopodobnym, „obrazem zbędnym, nieposiadającym żadnej wartości oprócz pokrętnie rozumianej rozrywki dla najmniej wymagających widzów”. Skąd tak głęboka niechęć krytyków, zazwyczaj tolerancyjnych wobec wszelkich przejawów dewiacji i radykalnego wyrażania emocji? Myślę, że fala krytyki spadła na Vegę przede wszystkim za to, że złamał on tabu w kwestii aborcji. Nie znaczy to, że wcześniej temat ten nie pojawiał się w polskich filmach. Był obecny jako problem moralny, ale nigdy tak dosłownie, jako zabijanie człowieka. Dla środowisk proaborcyjnych ten punkt widzenia jest niedopuszczalny, dlatego starają się zdyskredytować zarówno autora, jak i jego dzieło.
Zbyt wiele naraz
Trzeba otwarcie powiedzieć, że nie jest to film dobry. Wiele w nim scen z pogranicza dobrego smaku, a często granica ta zostaje przekroczona. Postacie bywają karykaturalne – grający je aktorzy z pewnością nieźle się bawią, natomiast widzowie mniej. Vega wrzucił do swego scenariusza zbyt wiele tematów, aby zbudować z tego spójną i przekonującą narrację. Mamy problemy służby zdrowia, znieczulicę, korupcję i moralną degrengoladę przedstawianych lekarzy. Jest tu też ważna i zasługująca na odrębną analizę kwestia obecności wielkich zachodnich koncernów na rynkach farmaceutycznych, korumpujących lekarzy. W tle pokazany został dramat opuszczonych i okłamywanych przez mężczyzn kobiet ulegających kultowi pięknego ciała, przez co gotowe są poddawać się najbardziej absurdalnym zabiegom. Jest wreszcie kwestia in vitro, z całym przemysłem zarabiającym na tej metodzie oraz skalą moralnych problemów wynikających z jej stosowania.
Jak to zwykle u Vegi, nieuznającego półtonów, w „Botoksie” wszystko jest przerysowane, utopione w brutalności, a nieraz i w chamstwie. Nie wiem, czy jest w tym filmie chociaż jedna dłuższa sekwencja, w której dialog nie byłby nasycony wulgaryzmami. Właściwie trudno czuć sympatię do jakiegokolwiek z bohaterów „Botoksu”. Wszyscy wywołują mniejszą lub większą odrazę, może poza Agnieszką Dygant, która granej przez siebie postaci lekarki Beaty nadaje wymiar tragiczny.
Płód, nie człowiek
Centralnym problemem „Botoksu” jest relacja do poczętego życia. Vega pokazuje, że aborcja jest po prostu zabijaniem bezbronnych istot. Zabójstwem zaplanowanym, cynicznym, dokonywanym z rozmysłem, dla pieniędzy. Widz może zobaczyć, jak w praktyce wygląda realizacja postulatu wielu ruchów feministycznych, czyli aborcja na życzenie. W jednej ze scen lekarka dokonuje aborcji dziecka, u którego w czasie badań prenatalnych wykryto zespół Downa. Matka pyta ją, czy dziecko żyje. – Raczej tak. Chce się pani z nim pożegnać? – odpowiada spokojnie lekarka. Twarz rodzącej kobiety jest odpowiedzią na to pytanie. Później żywe jeszcze dziecko zostaje położone na tacy i wyniesione do pomieszczenia, w którym ma umrzeć. Ponieważ nie umiera przez wiele godzin, a pielęgniarka nie wie, co robić, pyta o decyzję lekarkę. Słyszy wtedy, aby wzięła poduszkę i je udusiła. Vega drastycznie, ale prawdziwie pokazuje, że aborcja deprawuje wszystkich, którzy w tym uczestniczą: rodziców dziecka, przede wszystkim kobietę, lekarzy i cały personel medyczny. Nic po tym nie będzie już takie samo. Nawet jeśli sumienie będzie zagłuszane na wiele sposobów. I to jest zasadniczy problem, przez który film zbiera jak najgorsze opinie od mediów liberalnych. Ich autorzy najwyraźniej nie mogą się pogodzić z tym, że Vega nie owija niczego w bawełnę, ale po prostu opisuje istotę tego, czym jest procedura aborcyjna, a więc uśmiercanie poczętego dziecka.
„Botoks” a czarne marsze
„Botoks” trafił na ekrany w rocznicę czarnego marszu, kiedy zwolennicy aborcji znów wyszli na ulicę. Projekt ustawy o prawach kobiet i świadomym rodzicielstwie, przygotowany przez komitet Ratujmy Kobiety, podpisało ponad 100 tys. osób. Powołując się na tzw. prawa reprodukcyjne, postuluje daleko idące zmiany w obecnej ustawie. Nakłada także ograniczenia na organizatorów akcji w obronie życia, gdyż zakazuje urządzania jakichkolwiek protestów (zwłaszcza z użyciem drastycznych środków i zdjęć) przeciwko przepisom tej ustawy w pobliżu szpitali ginekologicznych i położniczych, a także szkół i przedszkoli. Lektura tego dokumentu pozwala zrozumieć, dlaczego środowiska proaborcyjne tak nienawidzą „Botoksu” i w mediach społecznościowych oraz na liberalnych portalach potępiają antyaborcyjne przesłanie filmu Vegi. Właśnie dlatego, że z użyciem „drastycznych środków” i w konwencji przemawiającej do młodego widza, o którego świadomość i wrażliwość toczy się obecnie walka, pokazuje, czym jest aborcja. Tych obrazów się nie zapomina.
Nie ulega wątpliwości, że walka o ochronę życia nie zakończy się w najbliższym czasie ani nawet w dłuższej perspektywie. To fundamentalny spór dzielący naszą cywilizację, w którym przeciwnicy życia wykorzystają każdą możliwość i lukę prawną, aby w imię hedonistycznych i egoistycznych celów uderzyć w dzieci nienarodzone. W tej debacie ogromnie ważny jest kontekst kulturowy. Film Vegi (co prawda nieodwołujący się do wartości chrześcijańskich, a czasem nawet szydzący z nich) jest ważnym głosem w tej debacie. Nasycone emocjami, często brutalne obrazy nie zostawiają nikogo obojętnym i skłaniają do pytań. Jestem przekonany, że gdyby widzów „Botoksu” zapytać, czy są zwolennikami postulatów komitetu Ratujmy Kobiety, zdecydowana większość opowiedziałaby się za ich odrzuceniem. Dlatego, być może nawet wbrew intencjom twórcy, „Botoks” jest także filmem politycznym. Jego przesłanie skierowane jest do wszystkich, ale sądzę, że najważniejsze wnioski z niego powinni wyciągnąć politycy. Od nich zależy, czy podjęte zostaną działania wzmacniające prawną ochronę życia nienarodzonego. „Botoks” zwraca uwagę, jak ważny w tej kwestii jest każdy szczegół, czy zostanie zaprzepaszczony dogodny moment, a jutro wezmą górę zwolennicy aborcji. Wówczas nie ma pewności, czy film ten będzie mógł być pokazywany.
Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”
Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.
Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego