Trzeba widzieć sens, żeby rozumieć seks.
Film o Michalinie Wisłockiej odświeżył temat „burzycielki seksualnego tabu” w epoce PRL. Zdaje się, że feministki i Salon zwietrzyli w niej swoją nową świętą. Co prawda jej życiorys średnio się nadaje na wzór nawet dla ludzi o lewicowej wrażliwości (na przykład życie w trójkącie z mężem i przyjaciółką), ale cóż robić – rewolucja seksualna, jak każda inna, pożera swoje dzieci. Więc ona, choć pożarta, to jednak, z braku lepszych, za bohatera robić musi.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.