Nowy numer 17/2024 Archiwum

Ależ emocje!

Choleryk spowiada się z tego, że się zdenerwował, a melancholik, że nie zareagował i wycofał na z góry upatrzone pozycje. Czy emocje mają wartość moralną? Czy można powiedzieć, że są dobre albo złe?

Temat nie wziął się z kosmosu. Przewijał się często w listach do redakcji, w rozmowach z kierownikami duchowymi, spowiednikami czy rekolekcjonistami. Na co dzień przerabiamy go na własnej skórze w rodzinach, w których emocje sięgają zenitu, jak na derbach Śląska. – Temat naszych drogich i kochanych uczuć, bez których żyć się nie da, ale i z nimi trudno, powraca nieustannie jak bumerang – uśmiecha się s. Bogna Młynarz ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana. – Jak możemy na co dzień radzić sobie z trudnymi emocjami, np. poczuciem zniechęcenia, braku nadziei, z tym, że coś nam może się nie udać, z niewiarą w siebie? Co robić, kiedy te uczucia nas w jakimś sensie paraliżują, nie pozwalają działać? – pytają często ludzie. Czy uczucia mają wartość moralną? Czy można powiedzieć, że są dobre albo złe?

Dzikość serca

– Świat naszych uczuć jest niezwykle ciekawy. I trochę nieoswojony, żeby nie powiedzieć dziki – opowiada s. Bogna. – Rządzi się swoimi prawami i są one odmienne od tych, którymi kieruje się nasz rozum. Dlatego dla naszej rozumnej części duszy uczucia jawią się często jako mali anarchiści burzący porządek i ład. Ale to nie jest świat bez zasad. I właśnie znajomość tychże zasad może ułatwić „zarządzanie” uczuciami. Po pierwsze: uczucia po prostu są. Pojawiają się i znikają niezależnie od decyzji naszej woli. I z tym trzeba się pogodzić. Nic nie pomogą argumenty, postanowienia, ignorowanie, naciski. Przeciwnie, uczucia ignorowane lub poddane represjom nie znikają, ale zaczynają działać w ukryciu całkowicie poza naszą kontrolą. Uznajmy wszystkie uczucia, które w nas się rodzą. Trzeba je przyjąć jak własne dzieci. Bez podziału na brzydkie i ładne. Wszystkie są nasze. Z tej zasady wynika także inny, jakże kojący wniosek: uczucia nie mają oceny moralnej. Czyli nie można o nich powiedzieć, że są złe lub dobre. Dzielą się raczej na przyjemne lub nieprzyjemne, a to całkiem inna kategoria.

Ocenie moralnej może podlegać tylko to, na co mamy wpływ – nasze decyzje: świadome i dobrowolne. Uczucia nie mają oceny moralnej, ale to, co z nimi robimy, już tak. Gniew rodzi się we mnie bez mojej odpowiedzialności, ale jeśli go w sobie „nakręcam” i podejmuję pod jego wpływem decyzje, to jest to już moje świadome działanie. Zatem uczucia, które w nas się rodzą (nawet te, których najmniej byśmy sobie życzyli!), nie muszą wpływać na naszą samoocenę. Zapewniam, że święci też mieli wredne uczucia. – Ojciec Pio reagował często niezwykle dynamicznie, ostro, wszystko w nim się gotowało – dopowiada kapucyn Piotr Jordan Śliwiński, współzałożyciel „Szkoły dla spowiedników”. – Ale pamiętajmy o tym, że każde takie zachowanie odchorowywał. Żałował, spędzał długie godziny na modlitwie za osobę, którą potraktował „z góry”, płakał. Zmagał się z tymi zachowaniami.

Biznesmen drze gazety na strzępy

– Czy ludzie spowiadają się z tego, że są zdenerwowani? – pytam o. Jordana. – Jasne. Bardzo często słyszymy takie rzeczy. Dlatego niezwykle ważne jest oddzielenie dwóch rzeczywistości. Problem nie tkwi w tym, że ktoś się zdenerwuje (mam prawo się na kogoś zirytować, a nawet nie zapanować nad kipiącymi we mnie emocjami). Problem jest w tym, co z tym później zrobię. Trudno mówić o odpowiedzialności moralnej na przykład w przypadku człowieka, który tak bardzo się wystraszył, że uczucie lęku sparaliżowało go do tego stopnia, iż nie był w stanie działać. Uczucia – jak przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego – same w sobie nie są ani dobre, ani złe. To jasne. Ale problem zaczyna się, gdy na przykład regularnie po przyjściu z pracy reaguję w domu wobec najbliższych agresją, czyli zachowuję się w sposób, którego później bardzo się wstydzę. W pracy muszę powstrzymywać gniew, ale potem, gdy wracam spięty, zdenerwowany, zestresowany, jakiś niewielki nawet bodziec może sprawić, że odreagowuję.

Nawet jeśli moje intencje były czyste i naprawdę nie chciałem niczego takiego uczynić, to widzę przecież skutki tego, co zrobiłem. Słyszę płacz, widzę smutek, poczucie krzywdy u najbliższych. I wówczas warto zadać sobie pytanie: co mogę z tym zrobić? A co mogę zrobić? Mogę nauczyć się relaksowania. Mogę się nauczyć wyrzucania agresji inaczej niż „w człowieka”. Na przykład w jakiś gadżet, przedmiot. Mam przyjaciela biznesmena, który w chwilach gniewu i wielkiego napięcia bierze karton pełen starych gazet, który trzyma w swoim gabinecie, zamyka się i zaczyna je drzeć. Nie odreagowuje na pracownikach, na otoczeniu. Ale generalnie to już raczej problem dla psychologa niż spowiednika czy kierownika duchowego. Granica między tym, że zdenerwuję się i mam zamiar krzyknąć na domowników, a realizowaniem tego jest niezwykle cienka. W jaki sposób ją określić? – przerywam o. Jordanowi. – Granice te są wyraźnie wyczuwalne – wyjaśnia kapucyn. – Każdy je w sobie rozpozna. Jest ogromna różnica między powiedzeniem niemiłej rzeczy dziecku a podniesieniem na nie ręki. 

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Jakimowicz

Dziennikarz działu „Kościół”

Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.

Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza