"A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać".
Przeczytałem to zdanie i momentalnie wróciłem do rozmowy sprzed dwóch tygodni. W postawie Amerykanina, wieloletniego strażaka Donalda Turbitta zachwyciło mnie jedno: ten facet wypowiadał swoje słowa z ogromną mocą. Nie owijał w bawełnę. Gdy rzucił: „Jezus obiecał: »będziecie dokonywali takich dzieł jak Ja, a nawet większych«. To nie metafora. Wierzę, że Bóg jest w stanie wyrwać człowieka ze śmierci”, wiedziałem, że to nie pobożne życzenia.
– Przez cale życie chodziłem do kościoła, sporo wiedziałem o Bogu, ale dopiero w wielu 28 lat doświadczyłem chrztu w Duchu Świętym i nawiązałem z Jezusem relację. By wyjść do ludzi wcale nie musicalem się przełamywać. Ja nie mogłem przestać gadać. Byłem nakręcony. Wybuchłem. Eksplodowałem – opowiadał – Wszystkim dokoła opowiadałem o Jezusie. Kilka osób pewnie skutecznie zniechęciłem swą namolnością. Tyle, że po roku wszyscy moi bracia i siostry (jestem szóstym dzieckiem w rodzinie) łącznie z żonami, mężami i dziećmi wrócili do Kościoła. Wszyscy.
Zrozumiałem, czym jest modlitwa pełna mocy. Żona miała ogromne problemy z szyją. Była u wielu specjalistów, którzy bezradnie rozkładali ręce. Modlił się za nią cały sztab ludzi posługujących charyzmatem uzdrowienia. I nic. Paraliżujący ból zatruwał jej życie. Kiedyś wpadła do nas przyjaciółka i w czasie rozmowy rzuciła: „Wiesz, nie wydaje mi się, by Bogu zależało tak bardzo na tym, byś tak cierpiała”. Żona spytała mnie: „Donald, wierzysz w to?”. Odpowiedziałem: „Jasne”. Rzuciła krótkie: „Kiedy?”. Westchnąłem w duchu i powiedziałem: „Za dziewięć miesięcy”. Miałem takie „słowo poznania”. Po tym czasie była… zdrowa jak ryba. Spędziliśmy piękne święta Bożego Narodzenia.
Marcin Jakimowicz