Nowy numer 17/2024 Archiwum

Oddałam moje "chcę"

Lekarz nie potrafił wytłumaczyć, co się, z medycznego punktu widzenia, stało.

Doświadczyłam spotkania żywego Boga i od tego momentu zmieniło się moje życie.

„Jezu, gdybyś Ty chciał, to Basia byłaby operowana” – te słowa wyrwały się bezgłośnie z mojego serca, gdy zostałam nagle sama z Jezusem w przedpokoju lekarza-chirurga, który miał operować moją córkę i ciągle odkładał termin operacji. Nie widziałam lekarza, zapomniałam o całym świecie, został tylko Jezus i ja. Po raz pierwszy w życiu zwróciłam się do Jezusa jak do żywego człowieka, stojącego blisko mnie: „Jezu, gdybyś Ty chciał...”.

Jezus odpowiedział w tym samym momencie „chcę”, i powiedział to przez usta lekarza: „Niech Pani nie płacze, zrobię tę operację jutro, zrobię ją, choćbym miał paść. Basia będzie operowana jako ostatnia, szósta, i nie szkodzi, że już zjadła kolację. Czy Pani może iść teraz do szpitala i powiedzieć przełożonej, żeby ją przygotowali do operacji?”. Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy lekarz powiedział, że sam zadzwoni. Wcześniej był zły, że mu zakłócam spokój w domu, że nie ma takiej możliwości, żeby córka była już operowana „bo może czekać”. A ona była taka malutka i już długo leżała w szpitalu w Piekarach Śl. na chirurgii dziecięcej, a ja widziałam ją tylko przez okno z zewnątrz, bo rodziców nie wpuszczali do dzieci. Zaprzeczył sam sobie, temu, co jeszcze przed chwilą mówił, że nie ma najmniejszej szansy, żeby moje dziecko zoperować. Wszystko we mnie wołało do Boga: „Pomóż, bo tylko Ty możesz, jak będziesz chciał”. Pomógł natychmiast, chciał pomóc, czekał na moją wiarę, na moje zaufanie.

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że zaufanie Bogu jest tak ważne, że Bóg czasami natychmiast je wynagradza. Lekarz przeprowadził w następnym dniu operację, ale po dwóch miesiącach okazało się, że operacja znów się nie powiodła, a córkę czekała następna, już trzecia operacja.

Zawalił mi się świat. W niedzielę w kościele, podczas odmawiania „Ojcze nasz”, gdy przychodziły słowa „Bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi”, zaciskałam usta, bo nie potrafiłam, a właściwie bałam się wymówić tych słów, bałam się o Basię, bałam się, że może mieć sztywną nóżkę, lub trzeba będzie ją amputować, że będzie na wózku inwalidzkim. Aż w końcu chyba po trzech miesiącach, świadomie i ze spokojem w sercu powiedziałam: „Boże, to Ty dałeś mi Basię, zrób z nią, co chcesz, przyjmę, co Ty chcesz, tylko daj mi siły do przyjęcia Twojej woli, ale proszę, daj jej zdrowie”.

Modliliśmy się całą rodziną do Miłosierdzia Bożego przez wstawiennictwo siostry Faustyny o zdrowie dla Basi. Obyło się bez trzeciej operacji. Jezus Miłosierny uzdrowił córkę. To, czego nie mogli uczynić lekarze, uczynił Bóg. Po przyjeździe do Łagiewnik, gdy dawałam siostrze pierścionek jako wotum wdzięczności za łaskę zdrowia córki, mąż powiedział: „Siostro, to był cud”.

Lekarz z medycznego punktu widzenia nie potrafił wytłumaczyć, co się stało. Później siostra Elżbieta Siepak z Łagiewnik napisała mi w liście, że Bóg czasami natychmiast wynagradza zaufanie, jakie mu człowiek okazuje, jak to było w moim przypadku. Za moją zgodą opis tej łaski, jakiej doświadczyliśmy od Boga, opisano w kwartalniku „Orędzie Miłosierdzia” oraz w dwóch książkach.

Od tego momentu moje życie zmieniło się. Staram się stawiać Boga i jego sprawy na pierwszym miejscu. Moim życiem chcę Bogu dziękować za Jego miłość i miłosierdzie, za wszystkie dary i łaski, jakie otrzymałam. Ciągle jednak upadam, ale szybko powstaję, bo bez Boga, bez codziennej Mszy św. i komunii świętej trudno mi żyć. Chciałabym Boga kochać tysiąc razy więcej, ale oddaję mu moją miłość i moje serce takie, jakie są, oddaję Mu często tylko to moje „chcę”.

Wiem, że modlitwa jest w życiu człowieka bardzo ważna, że przez ufną, wytrwałą modlitwę, można wyprosić wiele łask. Przez odmawianie koronki do Miłosierdzia Bożego w godzinie miłosierdzia uprosiłam zdrowie dla córki oraz ciężko chorego wnuczka. Zaufałam słowom Pana Jezusa, Jego obietnicy: „Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co mnie prosić będą, jeżeli to będzie zgodne z Moją wolą” (1731). Wnuczek po urodzeniu zaraził się w szpitalu gronkowcem złocistym, który dostał się do krwi. Z powodu drgawek przewieziono go do kliniki, w której przebywał 3 miesiące. Stwierdzono u niego krwawe wybroczyny na mózgu, „posypał” mu się cały metabolizm, miał dodatkowo jeden krąg więcej w kręgosłupie. Lekarze powiedzieli, że jeżeli drgawki nie skończą się do trzeciego miesiąca życia, to będzie bardzo źle z dzieckiem. Ortopedzi nie rokowali dobrze z powodu dodatkowego kręgu w kręgosłupie. Wołaliśmy do Boga o miłosierdzie, zamawialiśmy Msze św. w intencji o zdrowie dla wnuczka w Łagiewnikach i w Licheniu. Przez całe miesiące siostry w Łagiewnikach modliły się w godzinie miłosierdzia o zdrowie dla Dawidka. Tuż przed ukończeniem trzech miesiąca życia ustały drgawki, krwiaki na mózgu same się wchłonęły, metabolizm wrócił do normy, a dodatkowy krąg nie uszkodził kręgosłupa. Wnuczek jest zdrowy, sprawny fizycznie i umysłowo. Ma dobre, wrażliwe serce. To Bóg dał mu zdrowie.

Mam czworo dzieci i dziewięcioro wnucząt. Pracowałam w szkole jako nauczycielka. Koleżanki (nie wszystkie) śmiały się i ironicznie pytały, czy czasem znowu nie jestem w ciąży. Odpowiadałam, ze gdybym była w ciąży nawet po raz szósty czy siódmy, to na pewno nigdy żadnego dziecka nie zabiję. Obecnie moje dzieci mają własne rodziny, domy i pracę, żyją dobrze, chodzą do kościoła. Mam się z czego cieszyć. Modlę się o silną wiarę dla naszych dzieci i wnuków, o zdrowie i Boże błogosławieństwo dla nich. A Pan Bóg błogosławi i jest z nami. Dziękuję Mu, że dał nam tyle dzieci. Staram się żyć w „obecności Bożej”. Należę do Apostolatu Margaretek i zobowiązałam się modlić za 4 księży do końca mojego życia. Modlę się za swoje dzieci w Różańcu Rodziców oraz za dzieci nienarodzone – Duchowa Adopcja Dzieci Poczętych. Należę również do Żywego Różańca.

Często proszę Pana Jezusa o coś dla innych lub siebie przez Jego Święte Rany i przez Krew Przenajdroższą. Przez rok nie potrafiłam stać dłużej, bo mi „pękał kręgosłup”. Odczuwałam okropny ból. Ortopeda posłał mnie do neurologa. Diagnoza: skrzywiona kość krzyżowa pod kątem prawie 45 st. i na tej kości opiera się cały ciężar kręgosłupa. Kości krzyżowej się nie operuje – powiedział neurolog. Przez cały ten rok błagałam Pana Jezusa o uzdrowienie mnie z tych dolegliwości. Prosiłam Go przez zasługi Jego Świętych Ran i Przenajdroższej Krwi. Po roku ten okropny ból ustał, mogę stać i pracować.

Wiem, że Pan Jezus żyje, że jest zawsze blisko mnie, że mnie słucha, że cokolwiek zrobię, kocha mnie zawsze jednakowo, najbardziej na świecie, że zawsze mogę na Niego liczyć i o wszystkim Mu mówić. Gdyby nie łaska wiary, którą obdarzył mnie Bóg, bardzo trudno byłoby mi przeżyć moje własne życie z jego troskami, bólami, kłopotami i problemami. Dziękuję Bogu za Jego miłość i miłosierdzie, za wszystkie łaski i dary, i proszę, aby uczynił mnie pokorną i miłosierną, bym dostrzegała potrzeby bliźnich i chętnie śpieszyła im z pomocą.

Kiedyś prosiłam Pana Jezusa o to, abym mogła pomagać najsłabszym, najbardziej potrzebującym, chorym i samotnym. W zadziwiający sposób Pan Jezus spełnił moją prośbę. Znalazł mi naprawdę biednych, samotnych, potrzebujących pomocy i opieki, a zwłaszcza miłości – dzieci głęboko upośledzone umysłowo i niepełnosprawne fizycznie z Domu Pomocy Społecznej. Pracowałam z tymi „chłopcami” (często dorosłymi) ponad cztery lata jako nauczycielka zajęć rewalidacyjno-wychowawczych. Dając im moją miłość, dostałam jej od nich jeszcze więcej, ona kochały mnie tak, jak potrafiły, okazywały to w różny, ale zawsze w bardzo wzruszający sposób, nauczyły mnie radości, prostoty i szczerości w kontaktach z innymi. Zostałam wysłuchana i trafiłam do najbiedniejszych, najbardziej bezbronnych, zdanych całkowicie na innych.

Pan Jezus jest żywy, słucha nas i czasami natychmiast odpowiada i to w sposób dla nas najlepszy i najwłaściwszy. Kocha nas i pragnie naszej miłości.

N. M.

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy