Nowe czasy to nowe edukacyjne obyczaje. A w szkole matki Zofii jak 500 lat temu: bielenia twarzy zakaz i afektom ulegać nie wolno. I tylko trochę szkoda, że pończoszek się już nie dzieje…
Nad drzwiami wielki napis: „Szkoła to poszerzony dom rodzinny”. Podpisano: Jan Paweł II, patron. W tym poszerzonym domu właśnie rozpoczyna się długa przerwa. Na korytarzach, na schodach, pod klasami zagranatowiło się w kilka chwil. Granatowa góra mundurków z tarczą szkoły wygląda trochę jak XIX-wieczna. Ale dół – dżinsowym przebojem spodni lub spódnic wkracza w wiek XXI. Połączenie starego z nowym. Czyli to, co w rzeszowskim Gimnazjum i Liceum Sióstr Prezentek najcenniejsze.
Katolik
Gabinet dyrekcji. – A wie siostra, że w Rzeszowie mówią na was nie „prezentki”, a „katolik”? – Niestety, uczniowie mówią „katol” – mówi s. Anna, dyrektor. – Nam to nie przeszkadza. Jesteśmy katoliccy: kształcimy, jak najlepiej się da, przekazujemy wiarę. Uczniowie są zadowoleni ze szkoły, nauczycieli najlepszych z najlepszych. Takie standardy. Szkoła powstała 16 lat temu.
W Rzeszowie nie było wtedy katolickiej szkoły średniej. Siostry prezentki, znane z doskonałej, kilkusetletniej szkoły w Krakowie, rozpoczęły więc żmudne prace. Remont i adaptacja XIX-wiecznego budynku w centrum miasta, który otrzymały na potrzeby szkoły, to jedno. Drugie – budowa trudniejsza jeszcze chyba, choć bez cegieł, betonu i łopat: tworzenie dobrej atmosfery, mądrych relacji i takiego poziomu nauki, by w dość krótkim czasie w ogólnopolskich rankingach wynieść się na absolutne szczyty. – Mam dwie zasady w prowadzeniu szkoły: robić maksymalnie dużo, żeby była piękna i funkcjonalna, ale kredytów nie brać. Druga zasada, która czasem niektórych gorszy: szkoła jest dla ucznia, nie dla nauczyciela – mówi s. Anna. – Gdy nauczyciele są na poziomie, nie tylko merytorycznym, ale i moralnym, całkowicie oddają się swojej pracy, wtedy i wyniki w nauce będą świetne, i atmosfera do wychowania pozytywna. Dodatkowo w tworzenie szkoły bardzo mocno włączeni są rodzice. I dopiero pełna wspólnota: uczniowie, siostry, nauczyciele i rodzice tworzą zamierzony efekt. Dobrej, wartościowej szkoły, nad którą czuwa nasza założycielka, matka Zofia Czeska. Rzeszowski „katolik” to szkoła publiczna, w której miesięcznie dopłaca się do nauki nie 1600 zł (jak w wielu szkołach prywatnych), a 160 zł. Przy czym jedna trzecia uczniów i tak płaci mniej. Liceum od lat nie schodzi z pozycji lidera wśród szkół Podkarpacia. Od lat też jest jedną z najlepszych szkół w kraju.
Dom dla panien
Kilkaset metrów od szkoły, w starej kamienicy. Po schodkach na górę. Bratni, żeński internat sióstr prezentek. W recepcji najmłodsza z zakonnic, 80-letnia s. Eufrozyna. Najmłodsza duchem, bo mimo metrykalnych lat tryska uśmiechem i młodzieńczą pogodą ducha. Niejedna szesnastolatka, z nosem na kwintę i nastoletnimi humorkami od s. Eufrozyny czerpie radość życia. – Mieszka u nas 50 dziewcząt – s. Maria, kierowniczka internatu, pokazuje kolorowe, trochę niepokojąco czyściutkie pokoiki. – Większość to licealistki, w drodze wyjątku przyjmujemy uczennice gimnazjum. Gimnazjalistki powinny jeszcze mieszkać z rodzicami, w domu rodzinnym. Bo chociaż staramy się, by bursa była jak dom, miłości mamy i taty nikt nie zastąpi. Siostra Maria krząta się po korytarzach. Sprawdza porządek. Pyłku na podłodze być nie może. A łóżka muszą być posłane idealnie, na specjalną zakładkę. Przecież jak sobie pościelisz, również w dorosłym życiu, tak się wyśpisz. – Długo się tego uczyłam – śmieje się Gabrysia, pierwszoklasistka z liceum. – Najpierw przy łóżku miałam nawet przypinane specjalne karteczki „Pościel mnie ładnie”. A teraz to już w nawyk weszło. Raz, dwa, trzy i łóżko wygląda przyzwoicie. – W internacie dziewczyny sprzątają same: nie tylko w swoich pokojach, ale i na korytarzach, schodach. I w… toaletach. O te toalety to czasem największe boje się toczy – śmieje się. – Bo gdy do nas trafiają, „kibli” nie chcą sprzątać. Takie teraz czasy nastały, że w wielu domach od dzieci pomocy się nie wymaga. Więc przychodzą dziewczyny do nas, dostają szmatę, szczotkę, wodę. Staną nad zlewem i… zaczynają płakać. Po prostu nie potrafią. Więc wszystkiego trzeba nauczyć. Najlepiej przykładem starszej, życiowo przeszkolonej już, koleżanki. Lub siostry kierowniczki czy wychowawczyni. Raz w tygodniu siostry zakładają fartuchy, gumowe rękawice. Habit podwinięty do łokci, detergenty w dłoń i dezynfekcja na całego. „Kible” lśnić muszą i żadna bakteria siostrzanym zabiegom się nie oprze. – Nasza matka założycielka Zofia Czeska mówiła w XVII w., że panienki – wychowanki powinny doskonale „prać, pończoszki dziać i strawę warzyć”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się