– Być wiarygodnym świadkiem Chrystusa było jej największym pragnieniem – podkreślał biskup Tadeusz Rakoczy podczas pogrzebowej Eucharystii, charakteryzując ogrom starań, jakie w trosce o Kościół i własną wiarę podejmowała pani Janina.
Skończyła 81 lat, miała spore problemy ze zdrowiem, ale pracowitością i aktywnością mogła zawstydzić niejednego. Trudno też było dorównać jej trosce o pogłębianie wiary. Za wyjątkową postawę i pracę dla Kościoła otrzymała w marcu 2005 r. papieski medal „Pro Ecclesia et Pontifice”. Przyznał go jeszcze bł. Jan Paweł II. – Dostałam go od świętego. To dla mnie prawdziwy paszport do nieba – mówiła wzruszona. W 2011 r. dostała też medal Akcji Katolickiej „Pro Consecratione Mundi”.
Krzyże pani Janiny
Chyba najcięższy niosła przez długie dziesięciolecia jako żona i matka. Pierwszy pojawił się, gdy w 1962 r. zmarła jej dwumiesięczna córka Marysia. W kolejnym roku urodził się syn Krzysztof, ale rodzinne szczęście trwało zaledwie kilka lat. Najpierw zachorował i w 1970 r. zmarł na raka mąż. Niemal w tym samym czasie okazało się, że nieuleczalnie zachorował syn. Przez siedem lat opiekowała się przez siedem lat obłożnie chorym dzieckiem. Po jego śmierci została sama aż do śmierci. – Niejednokrotnie tęsknota za mężem i dziećmi odbierała śp. Janinie radość życia, jednak w wierze w Boga szukała ona siły do pokonywania trudów egzystencji – mówił bp Rakoczy, stawiając ją za wzór do naśladowania. Kapłani i wierni z bielskiej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa dobrze zapamiętali ławkę w kościele, w której codziennie siadała na Mszy świętej. Nie był przypadkiem okazały różaniec położony na jej trumnie – to modlitwa i sakramenty pozwalały jej z radością iść drogą krzyża.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się