Michael Haneke nie ma litości ani dla bohaterów swoich filmów, ani dla widza, który po wyjściu z kina zadaje sobie pytanie, ile jest miłości w „Miłości”.
Michael Haneke podejmuje w swojej twórczości tematy ważne. Ważne dla niego i ważne dla każdego widza. Idzie pod prąd popkulturowemu nurtowi współczesnego świata, nie stosuje taryfy ulgowej, wystawiając wrażliwość widza na doświadczenia często ekstremalne. Myślę, że podczas oglądania jego najnowszego filmu, okrzykniętego przez wielu arcydziełem, niejeden z widzów odczuwał dyskomfort. I zadawał sobie pytanie, kiedy seans się skończy. Nie dlatego, że brakowało mu tak nieodzownej w dzisiejszych filmach akcji. Raczej dlatego, że cierpienie i śmierć zostały przedstawione w sposób wyjątkowo drastyczny. Nie w warstwie obrazowej, bo na ekranie, wnikając w intymność swoich bohaterów, reżyser pokazuje tylko to, co konieczne, ale emocjonalnej i duchowej, egzystencjalnej. Miejscami mamy wrażenie, że twórca zamienił się w entomologa dokonującego bezlitosnej wiwisekcji na przedmiocie swoich badań. Tyle że w tym wypadku zajął się ludźmi.
Temat dla każdego
Tematem „Miłości” jest śmierć i umieranie, czyli problem, z którym wcześniej czy później będzie musiał się zmierzyć każdy z nas. Nie chodzi o śmierć nas samych, ale naszych bliskich, ludzi, których kochamy. Zapowiadają go już pierwsze sceny filmu, kiedy w zamkniętym mieszkaniu znaleziona zostaje zmarła kobieta. Następnie cofamy się w czasie. Bohaterami opowieści są Georges i Anna, para małżonków w podeszłym już wieku. Przeżyli ze sobą wiele lat. Poznajemy ich w czasie koncertu w filharmonii, kiedy na scenie występuje jeden z uczniów Anny, która uczyła go gry na fortepianie. Koncerty zresztą są dla małżonków ważnym elementem wspólnego życia. Ich córka mieszka za granicą, od czasu do czasu odwiedza rodziców. Wydaje się, że są kochającym się małżeństwem, ale o ich przeszłości właściwie nic nie wiemy. Reżyser przedstawia, a właściwie, można by powiedzieć, dokumentuje życie starszej pary, składające się z codziennej krzątaniny, wspólnych posiłków i banalnych rozmów. Robi to z precyzją dokumentalisty. Podobnie z chłodną precyzją relacjonuje wydarzenia, jakie stały się udziałem bohaterów z chwilą wylewu, którego niespodziewanie doznała Anna.
Jej stan, mimo operacji, coraz bardziej się pogarsza. Fizycznie i umysłowo. Anna żąda, by Georges nigdy już nie pozwolił jej zabrać do szpitala. Mąż postanawia sam zająć się żoną, uczy się z pomocą pielęgniarki wykonywania związanych z tym czynności.
Dziennikarz działu „Kultura”
W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.
Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się