Lux ex Silesia. – Co to tak dudni? – zapytał Maciej starą Ślązaczkę, która raz na dobę przynosiła jedzenie do mieszkania w Katowicach, gdzie się ukrywał. Był 16 grudnia 1981 roku. Kobieta na to: – A, to pancry.
Jakie pancry? – jeszcze nie rozumiał Maciej. – Idą na „Wujek” – odpowiedziała stara Ślązaczka i wyszła z mieszkania. Maciej został sam ze swoim wzburzeniem. Wkrótce dotarły do niego kolejne informacje o placu przed kopalnią „Wujek” zalanym krwią górników, o kilkudziesięciu ludziach podziurawionych kulami, w tym o dziewięciu zabitych.
Maciej wziął kawałek papieru i napisał najsłynniejszy, najbardziej przejmujący wiersz stanu wojennego: „Idą pancry na Wujek”:
Przyszli nocą w uśpiony dom
Zabierali nas chyłkiem jak zbóje
Drzwi zamknięte otwierał łom
Idą, idą pancry na Wujek
A gdy opadł i strach i gniew
Stanął wybór: kopalnia strajkuje
Choć staniała bardzo nasza krew
Idą, idą pancry na Wujek
W tłum przy bramie do matek i żon
Z płacht na murach klejonych zlatuje
Czarną treścią komunikat WRON
Idą, idą pancry na Wujek
Kilof, łańcuch ściska nasza dłoń
Wózków szereg bieg czołgów wstrzymuje
Już milicja repetuje broń
Idą, idą pancry na Wujek
Płoną znicze ku zabitych chwale
Ale zgasła nadzieja na potem
Gdzie twe czyste ręce generale?
Zawracają pancry z powrotem.
Na wielu stronach w internecie ten wiersz jest podpisany nazwiskiem warszawskiego poety Tomasza Jastruna. To jednak nieprawda. Jego autorem jest Maciej Bieniasz, wybitny malarz, profesor, emerytowany wykładowca Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach.
14 października Maciej Bieniasz odbierze w katowickiej katedrze nagrodę „Lux ex Silesia”, przyznawaną ludziom najbardziej zasłużonym dla Górnego Śląska. „Lux ex Silesia” oznacza „Światło ze Śląska”. Nagrodę ustanowił w 1994 r. abp Damian Zimoń.
Sądziłem, że tu umrę
Maciej Bieniasz urodził się w 1938 r. w Krakowie. Skończył tam Wydział Malarstwa na ASP. Na Śląsk przyjechał w 1969 r. z żoną, która organizowała w Katowicach filię UJ – Wydział Prawa przyszłego Uniwersytetu Śląskiego.
– Z początku byłem przerażony, bo trafiłem do blokowiska, robotniczej sypialni Katowic. Zacząłem wtedy malować cykl „Portret miasta”. Niektórzy twierdzili, że to jest raczej donos na miasto... Malowałem go w ramach katharsis, żeby nie budzić się w nocy z krzykiem: „Mamo, ratuj, gdzie ja się znalazłem?!”. Na szczęście od tamtego czasu Śląsk bardzo się zmienił, a i ja lepiej go poznałem i zrozumiałem. Teraz darzę Śląsk miłością, i to z wzajemnością. Jeśli istnieje taka kategoria jak Ślązak z wyboru, to nim jestem – podkreśla.
Już w Katowicach urodziły się jego dzieci – Bartek i Agnieszka.
– Sądziłem, że tu umrę i zamelduję się na Sienkiewicza w Katowicach, gdzie już jest grób żony i córki. Jednak okazało się, że zacząłem tracić wzrok. Muszę więc zamieszkać w rodzinnej Galicji, u mojego syna w Tarnowie. Syn z synową powiedzieli, że się ociemniałym dziadkiem zajmą. Czeka tam na mnie też wnuczka Marta, która niedawno była u I Komunii świętej. Jestem dla niej jedynym żyjącym dziadkiem. Siedzę właśnie na walizkach, więc tą nagrodą w jakiś sposób Śląsk mnie żegna – mówi.
Ten wybitny malarz już nie bierze pędzla do ręki, bo twierdzi, że słabnący wzrok nie pozwala mu malować. – Pytałem panią doktor, co mi właściwie jest. Ona na to: „Jak chcesz, to ci powiem: degeneracja nerwu wzrokowego. Tu by trzeba przeszczepić głowę, a tego na razie nie robimy” – cytuje ze śmiechem profesor.
Głupota u głosu
Choć jest Ślązakiem z wyboru, zawsze denerwował go antagonizm Śląsk–Zagłębie. – Bardzo cenię poczucie humoru. Ale kiedy zacząłem pracę w katowickiej filii krakowskiej ASP, ze zdziwieniem zaobserwowałem, że czasem tu chodzi o coś więcej niż tylko dowcipy. Wykładowca nie brał na asystenta wybitnego studenta z drugiego brzegu rzeczki, tylko zatrudniał „swojego”. Czułem się tu jak u siebie w domu i dlatego mnie martwiło, że w ten sposób w Katowicach głupota dochodzi do głosu – mówi.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się