Z jednej strony chcielibyśmy, by roboty obsługiwały nas, chroniły i nam pomagały. Z drugiej z przerażeniem i lękiem patrzymy, jak coraz częściej zaczynają przypominać nas, ludzi.
Jak robot ma być naszym partnerem, prawą ręką, będąc równocześnie półgłówkiem? Jak ma nam pomagać, usługiwać czy nas chronić, skoro z paniką reagujemy na każdy, nawet najbardziej ułomny przejaw robociej inteligencji? Albo wóz, albo przewóz. A w zasadzie przewóz. Bo my już dawno podjęliśmy decyzję.
Chcemy dać maszynom to, co mamy najcenniejszego, czyli inteligencję. Czy nam to wyjdzie, kiedy nam to wyjdzie – to sprawa otwarta, ale znając ludzi, będziemy próbować tak długo, aż się uda. A potem zaczniemy się zastanawiać, czy to był dobry pomysł. Refleksja czasami przychodzi później niż konsekwencje naszego działania. Z drugiej strony skąd niby mamy znać konsekwencje naszych czynów, skoro pewne rzeczy robimy po raz pierwszy? Wyjściem jest nie działać wcale.
Ale to by było najgorsze ze wszystkich rozwiązań. My, ludzie, do życia potrzebujemy rozwoju. Potrzebujemy nowych wyzwań, nowych terenów. Nie tylko w sensie geograficznym. I tylko jedno zastanawia nawet tych, którzy maczają w tym palce. Dlaczego te roboty są tak podobne do nas – ludzi? A do kogo mają być podobne, skoro tworzymy je na własny obraz?
Robodziecko…
Uczeni z Uniwersytetu Hertfordshire w Wielkiej Brytanii stworzyli robota, który nauczył się gaworzyć jak małe dziecko. I to nie w kilka miesięcy, tylko w kilkanaście minut. Ale po kolei. Mówiące roboty to nie żadna nowość. Ba, nawet roboty, które uczą się na podstawie rozmów z ludźmi, to rewelacja sprzed lat. Wielu z nas rozmawiało z takim robotem, nie wiedząc nawet, że konwersuje z maszyną. Skoro ponad 90 proc. pytań klienta banku, sieci telekomunikacyjnej czy firmy ubezpieczeniowej cały czas się powtarza, nie ma sensu, by odpowiadał na nie człowiek. Lepiej zatrudnić robota/program komputerowy.
Ten nie męczy się, nie chce wakacji ani pensji. Już wiele lat temu stworzono program komputerowy, który potrafi konwersować z ludźmi, wykorzystując w tym celu swoje doświadczenia (zwroty, słownictwo, intonację… po prostu wiedzę) swojego nauczyciela. Tym razem postanowiono przeprowadzić nieco inny eksperyment. Nie zatrudniano ekspertów informatyków, tylko rodziców małych dzieci. Zadbano też, by maszynę, program „zamknąć” w ciele dziecka.
Chodziło o to, by urządzenie przypominało rodzicom małego człowieka, by dorośli zachowywali się przy nim, o ile to możliwe, naturalnie. Wybudowano małego androida, który miał kształt dziecka i wielkość dziecka. Rodziców poproszono, by komunikowali się z nim tak, jak komunikuje się z maluchem. Nie pełnymi zdaniami, bez trudnych słów, często zdrobnieniami. Często odgłosami bez większego znaczenia (np. „gu gu gu”). Efekt był piorunujący.
… jest inteligentne
Dziecko zaczyna gaworzyć w wieku kilku miesięcy. Mały android zaczął gaworzyć po 15 minutach. Po kolejnych 15 minutach zaczął poprawnie wypowiadać pierwsze słowa. Ile czasu potrzebuje na to dziecko? Ewolucja wydawanych przez robota odgłosów była identyczna jak u dziecka. Maszyna najpierw wypowiadała przypadkowe sylaby, ale bardzo szybko nauczyła się grupować je w dłuższe „wypowiedzi”. Android gaworzył zaledwie kilka, kilkanaście minut, bo zaraz potem nauczył się mówić. Specjaliści ocenili, że w mniej niż godzinę osiągnął zdolności językowe kilkunastomiesięcznego dziecka. Nauczył się rozróżniać kolory i kształty.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się