Nowy numer 21/2023 Archiwum

Na skróty do nikąd

W latach 40. i 50. XX wieku człowiek zdał sobie sprawę z mocy drzemiącej w atomie. Niezależnie od programów wojskowych, rozwijano programy cywilne wykorzystujące energię jądrową. Nigdzie nie wyszły one poza fazę koncepcji. Za wyjątkiem ZSRR.

W rodzącej się erze atomu powszechnie wierzono, że wszystko, co trapi ludzkość, rozwiąże energia zaklęta w uranie. Budowano reaktory (dalej się je buduje), które produkowały prąd elektryczny. I choć ta „forma” energii, w porównaniu z ropą czy węglem, jest najłatwiejsza w wykorzystaniu, nie jest pozbawiona wad. Prądem można oczywiście ogrzewać i oświetlać, ale budowanie elektrycznych pojazdów nawet dzisiaj nastręcza problemów. Nie chodzi o sam silnik, tylko raczej o „zbiornik paliwa”, czyli o akumulatory. Tak jak samochód tradycyjny bez tankowania może przejechać kilkaset kilometrów, tak najlepsze elektryczne przejadą najwyżej 100–150. Na tyle pozwalają akumulatory dzisiaj. Te sprzed 50 lat do niczego się nie nadawały. Gdy rozpoczynała się era atomu, nikt nie myślał o samochodach elektrycznych. Powstawały za to projekty pojazdów napędzanych wprost energią atomową. Samochodów, lokomotyw, a nawet samolotów, których silnikiem miał być reaktor.

Pewna porażka

Dzisiaj jedynymi urządzeniami cywilnymi, które wykorzystują materiał rozszczepialny, są elektrownie atomowe. W przeszłości wyobraźnia niektórych sięgała jednak znacznie dalej. Skoro mamy nieograniczone źródło energii, przystosujmy do siebie świat. – Przyroda jest ludziom posłuszna – miał wtedy powiedzieć jeden z radzieckich inżynierów.

Po pierwsze energia atomowa nie jest nieograniczona. Twórcy wielu cywilnych programów jądrowych szybko się o tym przekonali. Dla ich pomysłów brakowało uranu, bo ten był przeznaczany na cele wojskowe. Jest i problem drugi. Wielokrotnie przekonaliśmy się, że przyroda nie ma zamiaru stosować się do naszych reguł. A już na pewno nie w skali globalnej. Konfrontacja z siłami natury zawsze będzie kończyła się (naszą) sromotną porażką. Trudno powiedzieć, czy z perspektywy porażki, czy z powodu niewystarczającej ilości uranu, a może z powodu ochrony środowiska, „atomowe” pomysły w krajach Zachodu nie zyskały akceptacji. Dzisiaj mówi się o nich z przymrużeniem oka. Jak chociażby o rodzinnym samochodzie Forda o nazwie Nucleon, który miał być napędzany małym reaktorem atomowym. Jedynym krajem, w którym atom był wykorzystywany do celów cywilnych, jednak niezwiązanych z energetyką, był Związek Radziecki. Zakończyło się to trudną do opisania klęską ekologiczną.

Szybko i tanio

Gdy w połowie lat 50. XX wieku z radzieckich łagrów wypuszczono około 4 mln więźniów politycznych (i kryminalistów przy okazji), w ZSRR zaczęło brakować taniej siły roboczej. To przecież rękami więźniów urealniano tak szalone pomysły jak budowa Traktu Kołymskiego (ma ponad 2 tys. kilometrów długości, łączy Niżny Bestiach z Magadanem i przez dużą część roku jest nieprzejezdny z powodu roztopów) czy Kanału Białomorsko-Bałtyckiego (bezużyteczny, bo za płytki 300-kilometrowy kanał, który w połączeniu z kilkunastoma śluzami i zaporami łączy Morze Bałtyckie i Morze Białe). Brak taniej siły roboczej nie był jednak argumentem za tym, by wstrzymywać ogromne projekty inżynieryjne. Miało być szybko i tanio. Reszta się nie liczyła.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zobacz także

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast