Nowy numer 17/2024 Archiwum

Razem wyrzuca się łatwiej

Studiuję ramówkę różnych stacji telewizyjnych szukając czegoś do obejrzenia. A tu „Na Wspólnej”- „M jak miłość” czyli w sumie „Świat według Kiepskich”. Lepiej wyrzucić i tak już stary telewizor i poczuć się zwolnionym z nawykowych dyżurów przy nim.

Po codziennym czuwaniu przed telewizyjnym okienkiem, w którym – marzymy, że objawi nam się wielka sztuka, mądra refleksja czy wciągający, dobrze zrobiony film - idziemy spać, zniechęceni i napoczęci przez powoli trawiącą nas chorobę bylejakości. Bo większość z tego, co nam podają, jest właśnie taka - miałka, nie odkrywcza, a poza tym źle zrealizowana. A przecież: „Czym się karmisz, tym jesteś”. A więc z własnej woli zamieniamy się we wsączaną z małego ekranu papkę. Jak to obrazowo pisał Marshall MacLuhan - ta papka zostaje w nas wmasowana z pominięciem mózgu.

Zastanawiający jest fakt, że te wszystkie Polsaty i TVN-y  utkane są z powtarzających się filmów i programów. Blok wieczorny można przypomnieć sobie rano i odwrotnie. I może byłby to jakiś pomysł dla pracujących na zmiany, ale do przyjęcia jedynie wtedy, gdyby w repertuarze telewizyjnym można było znaleźć coś do oglądania. A my dostajemy w ofercie tysiączne odcinki seriali wlokące się przez ekran jak flegma. Ich wielbicieli, którzy bohaterów tasiemcowych produkcji traktują jako sąsiadów zastępczych, wypada zapytać, czy nie znudziło im się podglądanie banalnych, nie mówiących pięknie, ba, nawet poprawnie po polsku, rzadko przyznających się do swoich ideałów, broń Boże – wartości, postaci. W realnym życiu czasem zdarza nam się zejść na te tematy, ale na ekranie nikt się tego nie doczeka. Nie, żebym do razu chciała oglądać „Doktorów Judymów” i „Profesorów Wilczurów” z wielkim przesłaniem, ale „Coś” bym w końcu chciała zobaczyć. I wcale mi nie wystarcza pocieszenie czy usprawiedliwienie wynikające z faktu, że jeśli bohaterowie współczesnych filmów żyją tak miałkim życiem i to tak długo – bo przez lata emisji – to ja też mogę nim żyć.

Po długim poszukiwaniu znalazłam coś do zobaczenia – „Szepty i krzyki” Bergmana. Oczywiście, emitowane tuż po 24-tej, bo żadna inna pora nie nadaje się lepiej na oglądanie dramatu o proweniencji onirycznej (podobno pomysł filmu przyśnił się reżyserowi). Nie  żartuję, ale zastanawiam się nad motywacjami układających ramówki. Jedno jest pewne – nie da się ich zrozumieć. Już dawno powinno to być dla mnie jasne, ale nie jest. Dlatego piszę ten komentarz. Szeptem, bez żadnego krzyku. Może ktoś  go usłyszy i pomoże mi wyrzucić telewizor. Razem będzie nam łatwiej.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Barbara Gruszka-Zych

od ponad 30 lat dziennikarka „Gościa Niedzielnego”, poetka. Wydała ponad dwadzieścia tomików wierszy. Ostatnio „Nie chciałam ci tego mówić” (2019). Jej zbiorek „Szara jak wróbel” (2012), wybitny krytyk Tomasz Burek umieścił wśród dziesięciu najważniejszych książek, które ukazały się w Polsce po 1989. Opublikowała też zbiory reportaży „Mało obstawiony święty. Cztery reportaże z Bratem Albertem w tle”, „Zapisz jako…”, oraz książki wspomnieniowe: „Mój poeta” o Czesławie Miłoszu, „Takie piękne życie. Portret Wojciecha Kilara” a także wywiad-rzekę „Życie rodzinne Zanussich. Rozmowy z Elżbietą i Krzysztofem”. Laureatka wielu prestiżowych nagród za wywiady i reportaże, m.innymi nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w dziedzinie kultury im. M. Łukasiewicza (2012) za rozmowę z Wojciechem Kilarem.

Kontakt:
barbara.gruszka@gosc.pl
Więcej artykułów Barbary Gruszki-Zych