Europa nie jest mocarstwem militarnym i nim nie będzie. Ale mogłaby być siłą moralną; jeśli odrodzi się duchowo.
W wielu miejscach świata, nie przed dwustu i nie przed siedemdziesięciu laty, ale dosłownie w tej chwili, chrześcijanie cierpią i umierają za wiarę. Świat milczy, albo – w najlepszym razie – rozkłada ręce. Społeczeństwa chrześcijańskie, tak łatwo wzruszające się każdym medialnym dramatem, niespecjalnie chcą wiedzieć, co dzieje się z naszymi braćmi tam, gdzie życie jest mniej wygodne. W Arabii Saudyjskiej w ogóle nie wolno budować świątyń chrześcijańskich, nie wolno też sprzedawać czy rozdawać Pisma Świętego. Przyjęcie chrześcijaństwa karane jest śmiercią. W Egipcie czy w Pakistanie chrześcijanie zderzają się z permanentną i często fizyczną nietolerancją. W Korei Północnej chrześcijan umieszcza się w obozach koncentracyjnych. Do tego dochodzą trudności samego życia chrześcijańskiego w tym, co najbardziej ludzkie. Polityka przymusowego ograniczania urodzeń prowadzona przez chińskich komunistów posuwa się wręcz do gwałtów aborcyjnych: przymusowego zabijania dzieci w łonie matek nawet w ostatnich dniach przed oczekiwanym rozwiązaniem.
Podwójny mur
Nie są to sprawy spędzające sen z oczu politykom Europy praw człowieka. I w pewnym sensie trudno się dziwić, skoro we Francji stawia się przed sądem uczestników publicznych modlitw pod budynkami gabinetów aborcyjnych, a w Szwecji – pastora, który na kazaniu powtórzył słowa potępienia świętego Pawła wobec homoseksualizmu. Prześladowania Kościoła i chrześcijaństwa we współczesnym świecie, tak akcentującym nadrzędność praw człowieka wobec wszelkiej suwerenności, dokonują się nie tylko dzięki sile prześladowców, ale w jeszcze większym stopniu dzięki obojętności świata chrześcijańskiego. Po prostu prześladowców chroni podwójny mur, którym odgrodził się świat zachodni: antychrześcijańskiej pogardy i chrześcijańskiej obojętności.
To drugie, obojętność samych chrześcijan, stanowi poważny problem duchowy, bo nie ma życia chrześcijańskiego bez solidarności chrześcijańskiej. W pierwotnym Kościele kult męczenników rodził się natychmiast po ich śmierci. Choć Kościół nie dążył do męczeństwa, spełniając swoją misję właśnie przez pomoc prześladowanym. Tamte czasy przypomina nam dziś każda Msza odprawiana „na czerwono”, ku czci męczenników. Ale każda wzywa też do otwarcia oczu na Kościół, który dziś, cierpiąc, czeka na miłość. Sens nauki o Kościele jako Ludzie Bożym nie zawiera się w demokratyzowaniu władzy kościelnej ani w populizmie liturgicznym, ale w solidarności i bliskości z katolikami na całym świecie, w przywiązaniu do historii i kultury chrześcijaństwa, w uczestnictwie w życiu katolickim. Obojętność wobec prześladowań antychrześcijańskich niweczy to wszystko.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Jurek, historyk, przewodniczący, Prawicy Rzeczypospolitej, były marszałek Sejmu