Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Europarada

Rafał Brzozowski nie doczeka się za swój występ pomnika jak Conchita Wurst, ale mogło być znacznie gorzej.

Eurowizja to dziwny konkurs. Niby ogląda go prawie 200 mln ludzi, piosenkarze występują jako narodowi reprezentanci i jeśli wygrają, kraj świętuje. A jednocześnie nie za bardzo wiadomo, czy ktoś traktuje festiwal poważnie. Widzowie nie są szczególnie przywiązani do artystów, których widzieli na scenie przez 3 minuty. Jeśli nawet na kogoś zagłosują, to nie znaczy, że później pójdą na jego koncert. Od pół wieku nikt nie powtórzył przecież sukcesu Abby, która zrobiła międzynarodową karierę dzięki Eurowizji, a i na polskim podwórku nie wylansował się na tym konkursie nikt od czasów Anny Marii Jopek (o ile o niej można to powiedzieć).

Eurowizja coraz bardziej staje się paradą dziwolągów, a jej twórcy są chyba z tego zadowoleni. W założeniach była typowym festiwalem popu. Nie wysyła się tam Opery Królewskiej, ani – gdyby iść w inną stronę – Dezertera czy Bonusa RPK, ale też nie należałoby serwować międzynarodowej widowni Zenka Martyniuka. Potrzeba szybko wpadającego w ucho utworu, fajerwerków i stroboskopu, ewentualnie, jeśli ktoś chce być oryginalny, można próbować wyróżnić się spokojnym stylem. Jednak coraz więcej jest artystów celowo walczących o status gwiazdy youtube’a. Oglądaliśmy już przebranego za panią pana tańczącego z gwiazdą na głowie, śpiewaka z kolcami na kurtce zamkniętego w klatce i chłopców udających łódkę. Organizatorzy mają powody do zadowolenia – widz oglądający Eurowizję dla beki łyka przecież reklamy dokładnie tak samo jak ten, kto z wypiekami na twarzy czeka na artystyczne objawienie. Czasem też specyficzna estetyka przynosi sukces samemu artyście. W końcu Conchita Wurst wygrała parę lat temu festiwal, za co postawiono jej w Austrii pomnik (dosłownie). Wcześniej triumfował fiński zespół Lordi, którego członkowie występują w gumowych strojach mumii i zombie.

Na takim tle nasz tegoroczny reprezentant wypada nieźle. W historii polskich występów na Eurowizji Rafał Brzozowski znajdzie się obok Piaska czy Sixteen – przyjechał, zaśpiewał i pojechał. Wypadł blado i nie wszedł do finału, ale w przeciwieństwie do Donatana i Słowianek ubijających masło nie znajdzie się w internetowych zestawieniach najbardziej widowiskowej żenady festiwalu. To mimo wszystko lepsze.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jakub Jałowiczor

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwent nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Zaczynał w radiu „Kampus”. Współpracował m.in. z dziennikiem „Polska”, „Tygodnikiem Solidarność”, „Gazetą Polską”, „Gazetą Polską Codziennie”, „Niedzielą”, portalem Fronda.pl. Publikował też w „Rzeczpospolitej” i „Magazynie Fantastycznym” oraz przeprowadzał wywiady dla portalu wideo „Gazety Polskiej”. Autor książki „Rzecznicy”. Jego obszar specjalizacji to sprawy społeczno-polityczne, bezpieczeństwo, nie stroni od tematyki zagranicznej.
Kontakt:
jakub.jalowiczor@gosc.pl
Więcej artykułów Jakuba Jałowiczora