Nowy numer 13/2024 Archiwum

Karcenie demokracją

Z punktu widzenia Brukseli nie ma znaczenia, czy Polska jest demokratyczna. Procedura obrony praworządności to sposób na zdyscyplinowanie potencjalnie niesfornego rządu.

Komisja Europejska wszczęła tzw. procedurę obrony praworządności wobec Polski. Na razie chce otrzymać dokładniejsze informacje na temat zmian w Trybunale Konstytucyjnym i mediach publicznych, a także ocenić, na ile zagrażają one polskiej demokracji. Później może przejść do drastyczniejszych kroków, z objęciem sankcjami włącznie. Na razie nam to jednak nie grozi, jednak decyzja KE ma w dużej mierze charakter symboliczny: Polska została objęta procedurą jako pierwsze państwo w historii i jest dziś poniekąd „czarną owcą” w unijnej zagrodzie.

Obrona demokracji w Polsce przez KE jest kompletnie bez sensu. Każde z państw ma swoją specyfikę, inaczej ukształtowane instytucje, i komisarzom pochodzącym z dwudziestu kilku państw po prostu trudno ocenić, co w tym przypadku jest „demokratyczne”, a co nie. Ja na przykład uważam, że brak instytucji referendum na szczeblu federalnym w Niemczech jest na wskroś niedemokratyczny, ale duża część niemieckich elit jest odmiennego zdania. Tego nie da się zglajchszaltować – a eurokratom chodzi właśnie o to, by to zrobić. Kraje członkowskie muszą przestrzegać „wspólnych europejskich wartości”, cokolwiek one znaczą, i przestrzegać zasad demokratycznego państwa prawa, w zależności od tego, jaka jest ich aktualna wykładnia. To wszystko wynika z tego, że ostatecznym celem UE jest stać się wielkim europejskim superpaństwem – a do tego potrzeba zunifikowania wartości i ustrojów. Tu nikt nie myśli kategoriami „Imperium Europejskiego” Tomasza Gabisia, w którym obok siebie funkcjonować mogą bardzo różne twory państwowe, demokracje parlamentarne obok monarchii czy dyktatur. UE jako projekt polityczno-ideologiczny ma być jednolita.

Problem w tym, że tak się nie da. Już dziś trzeszczy ona w posadach, nie potrafiąc sobie poradzić z kryzysem strefy euro czy imigracyjnym. Do tego wszystkiego dorzuca jeszcze potencjalny konflikt z krajem na swoich rubieżach (czyli z nami), który nikomu do szczęścia nie jest potrzebny.

A przecież nawet gdyby Jarosław Kaczyński ogłosił się regentem i kazał wysłać Ryszarda Petru do kamieniołomów, UE jako szczególnego rodzaju organizacji międzynarodowej by to nie szkodziło. Z punktu widzenia Brukseli póki Polska jest lojalnym członkiem wspólnoty, nie ma znaczenia, jaki jest u nas stan praworządności, tak jak nie miało, gdy poprzedni rząd ograniczał swobodę zgromadzeń, a służby specjalne podsłuchiwały dziennikarzy. Oczywiście Kaczyński żadnym regentem nie zostanie – wiedzą o tym zarówno udający histerię liderzy opozycji, jak i zachodni politycy. Bo w gruncie rzeczy nie chodzi wcale o to, by bronić w Polsce demokracji, ale by zdyscyplinować rząd, który może stawać okoniem w takich sprawach jak np. uchodźcy. Elity brukselskie to mimo wszystko nie są wariaci – i warto mieć to na względzie przy dobieraniu odpowiednich narzędzi w rozmowach na temat naszej praworządności.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy