Nowy numer 17/2024 Archiwum

Przez wiele lat byłam martwa

Tak, to dzieję się naprawdę. Egzorcyzmy się nie skończyły. Ksiądz wciąż stoi nade mną i modli się. I te osoby, które modliły się z księdzem, też tam ciągle są i wciąż nieustannie modlą się.

... żeby przetrwać

Właściwie to nie wiem, kiedy to się zaczęło.  Nieustanna obecność przy mnie kogoś bardzo złego. Czułam to od zawsze i wiedziałam od zawsze. Odkąd pamiętam. Tej złej obecności towarzyszyło zawsze druzgoczące poczucie winy i nieznośny lęk. Obecność kogoś, kto jest tak bardzo konkretny i rzeczywisty. Czasem dało się usłyszeć jego głos, a czasem zobaczyć jego przeraźliwą twarz. Nie mówiłam o tym nigdy nikomu.  Myślałam, że każdy tak ma… że to normalne.  Były okresy w moim życiu, że ta obecność stawała się bardziej intensywna, wtedy jedynym rozwiązaniem wydawało mi się samobójstwo. Zawsze w zanadrzu była taka możliwość i ona paradoksalnie stawiała mnie na nogi. Ale to było kiepskie "stanie". Takie byle jakie, na niby. Żeby przetrwać. Stracić wszystko i przetrwać, żeby tylko więcej nie zobaczyć tej przeraźliwej twarzy. Znałam ją od zawsze. Nawet nie wiem, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Zawsze wydawała mi się zbyt bliska. Może to być związane z przemocą w rodzinie? Ofiary przemocy uważają, że tak MUSI być. Że trzeba ulec złu - bo przeciwstawianie mu się może spowodować jeszcze większą przemoc. Trzeba ulec złu, bo jest nadzieja, że jeśli się ulegnie - to zło da spokój i nie będzie więcej prześladować. Ale jeśli nie ulec złu, to trzeba wiedzieć, do kogo się zwrócić po pomoc. A jak się nie wie? Pozostaje trwanie.

Pokaż mi swoją nędzę

Pamiętam również jak dziś, kiedy ksiądz w czasie jakiejś niedzielnej mszy świętej dla dzieci, na której znalazłam się dość przypadkowo z córką, w krótkim kazaniu o spowiedzi zacytował to zdanie św. Faustyny. „Pokaż mi swoją nędzę” …. i w jednej sekundzie zobaczyłam stosy zakrwawionych strzykawek, butelek po tanim winie, kilka talii tarota, całą półkę książek o astrologii, medytacji transcendentalnej, jodze kundalini (...) i moje martwe dzieci, z których śmiercią nie mogłam sobie poradzić. Zobaczyłam i przeraziłam się, ile "nędzy" może skupić w sobie jedna osoba. Jak twarda i skamieniała może być skorupa zła. Czy jest możliwe w ogóle ją skruszyć? "Pokaż mi swoją nędzę" - chodziłam z tym przez kilka tygodni i z dnia na dzień rozklejałam się coraz bardziej. Coraz jaśniej widziałam te długie lata, kiedy mówiłam stanowczo Nie. Nie tylko mówiłam, ale i krzyczałam z wielkim wykrzyknikiem.

Pierwszych kilka prób podejścia do konfesjonału zakończyło się porażką.  Nie wiedziałam jak się spowiadać.  Moja wiedza o spowiadaniu się była na poziomie dziecka z drugiej klasy szkoły podstawowej, a nawet patrząc na moją córkę – chyba nawet ten poziom był dla mnie o wiele za wysoki. Kilka prób podejścia do konfesjonału… i przerywaniu spowiedzi w połowie.  Bo ksiądz nic nie zrozumiał… bo ksiądz krzyczał… bo ksiądz nie umiał… bo ksiądz zadawał głupie pytania.

Ciężko mnie Pan ukarał (...)

Ciężko mnie Pan ukarał,
ale na śmierć nie wydał.

Dziękuję Tobie, żeś mnie wysłuchał
i stałeś się moim Zbawcą.
(Ps 118)

...Na śmierć nie wydał, choć sama się o to prosiłam. Tyle razy się o to prosiłam. Tyle razy, ile chciałam umrzeć i iść do piekła, tyle razy mnie "ukarzesz", ale taka kara jest piękna, bo od Ciebie przychodzi. Taka kara jest piękna, bo z Tobą przychodzi i "karząc", nigdy nikogo nie pozostawiasz w samotności i mnie już nigdy nie pozostawisz w samotności ciemnej mrocznej, pełnej bólu samotności, w której byłam tyle lat, w samotności, w której wydawało mi się, że jedyną pomocą będzie mroczna maska tego potwora nadzianego na igłę zakrwawionej strzykawki pełnej heroiny, i ta heroina była jak krew diabła, która dawała niby życie (jak mi się wówczas wydawało), a była pokarmem na śmierć wieczną w piekle.

Wizyta u egzorcysty

Pierwszy rok po nawróceniu był bajką. Wydawało mi się, że jestem kimś naprawdę wyjątkowym, że wszystko się wokół mnie kręci. Potrafiłam modlić się po dwie - trzy godziny i wydawało mi się, że minęło zaledwie dziesięć minut.  Kiedy ktoś mówił o „wierze” – ja krzyczałam:  wierzyć?  Ja nie muszę wierzyć, ja WIEM!  Przyszedł październik – miesiąc różańcowy – wtedy dopiero się zaczęło PRAWDZIWE nawrócenie. Moja głowa, zamiast pokornej modlitwy, była pełna bluźnierstw i przekleństw. Żadnego nabożeństwa nie udało mi się dotrwać do końca. Ze złością wychodziłam w połowie, albo już na samym początku. Kiedy powiedziałam o tym księdzu, po raz pierwszy padło hasło EGZORCYSTA.

Wiele osób wciąż traktuje egzorcystów jak magików, których ręce to czarodziejska różdżka, i  po nałożeniu ich na głowę bezboleśnie rozwiązują się wszystkie nasze problemy i wszyscy potem żyją długo i szczęśliwie. 

Do moich wizyt u księdza egzorcysty nie wracam wspomnieniami z radością. Kiedy mu opowiadałam o swoim życiu, ksiądz po prostu zasnął. Przygotowywałam się do tej opowieści bardzo długo i z przejęciem. A on po prostu zasnął i pochrapywał. Całe moje życie przespał. Nie mogłam sobie tego darować. Dlaczego moje? Innych słucha z taką uwagą! Patrzyłam się na kimającego egzorcystę, opowiadałam historię swojego życia i słyszałam znowu ten wrzask. Zamiast spokojnego i życzliwego wzroku księdza - zwyczajne chrapania i ten wrzask: „No widzisz ty dziwko, co jesteś warta! hahahaha! I co jest warte te twoje głupie spaprane życie!"

« 2 3 4 5 6 »

Zapisane na później

Pobieranie listy