Pragmatyczne do bólu pokolenie, ściskające w jednej ręce pilota, w drugiej torbę z zakupami, a w trzeciej wszystkomające telefony, spogląda na śpiewające za kratami mniszki i drapie się po głowie: „Po co są zakony kontemplacyjne? Do czego służą?”. I dziwi się, słysząc, że zakony kontemplacyjne są… do niczego. I na dodatek tracą czas.
Tysiące osób w naszym społeczeństwie wiedzie życie w niemej rozpaczy. Spędzają długie męczące godziny w pracy, której nie znoszą, by móc kupić rzeczy, których nie potrzebują, żeby zrobić wrażenie na ludziach, których nie lubią – powiedział Nigel Marsh. To bolesna, ale prawdziwa diagnoza. Zakony kontemplacyjne są czytelnym znakiem, że nie wszyscy muszą wpaść w ten owczy pęd i dostawać na każdym kroku medialnej, zakupowej i kredytowej zadyszki.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.