W takich chwilach jak wczorajsza rodzi się we mnie paradoksalne uczucie: wdzięczność. Mam – mówiąc wprost – kupę radości z tego, że jestem w Kościele
12.02.2013 16:38 GOSC.PL
Widzę szamoczących się warszawskich dziennikarzy, którzy kompletnie nie rozumieją tego, co się dzieje wokół. Przymierzają pytaniami swe wyssane z kosmosu problemy do rzeczywistości „nie z tego świata”. Zamiast prowadzonego przez ogień Ducha konklawe mamy ostrą kampanię wyborczą i wyliczankę, jakie frakcje przepchną danego kandydata. Podsumowanie pontyfikatu w TVN24? Skandaliczna afrykańska wypowiedź B16 o prezerwatywach, pedofilia i najważniejsze pytanie świata: czy kolejny papież pobłogosławi w końcu związki partnerskie?
Lekarstwo? Radzę podjechać na najbliższy małomiejski targ. Znakomite miejsce na obserwację. Dewiza „Bóg-handel-ojczyzna” krąży w naszych żyłach od pokoleń. Wystarczy podjechać do Jasła, Krosna, Chorzowa, Ostrołęki i posłuchać tego „co się mówi na mieście”. Ilu rodakom temat związków gejowskich spędza sen z powiek? Często bywam w takich miejscach i widzę, że raczej zastanawiają się jak przeżyć do pierwszego w labiryncie chwilówek i taniej odzieży.
W takich chwilach jak wczorajsza widać jak na dłoni, jak bardzo elitka medialna odstaje od tego, „co w polskiej trawie piszczy”. I w jak bardzo pogańskiej rzeczywistości żyjemy.
Mówimy o tym samym, tyle że z rożnej perspektywy. Rozmawiamy o kościelnych witrażach. Z zewnątrz odrapanych, szaroburych, nieciekawych (to oficjalna linia mediów) – ale z wnętrza świątyni zachwycających feerią barw i pastelową grą świateł.
Słuchając wczorajszych wypocin „kolegów po fachu” dziękowałem Bogu za to, że odkrył przede mną Kościół. Słaby, grzeszny, kruchy, ale podtrzymywany przez Najwyższego. Z ociekającym krwią Barankiem pośrodku. Wczoraj po raz kolejny uświadomiłem sobie, że (trochę boję się patetyczności tych słów)… bardzo ten Kościół kocham. Nie czuję się z tego powodu ani lepszy ani gorszy. Dziękuję Bogu za to, że dał mi taki prezent. Nie zasłużyłem. Niczym.
Marcin Jakimowicz