Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20)
Za każdym razem, kiedy chcę po swojemu… szukać miłości, zdobywać kolejne cele, dbać o rozwój, ale także – zabiegać o łaskę, starać się zasłużyć na przychylność Boga. Za każdym razem, kiedy działam według tej logiki, to tak jakbym mówiła Chrystusowi, że Jego krzyż nie ma dla mnie znaczenia, Jego ofiara nie jest mi potrzebna. Przecież sama mogę się postarać o życie zgodne z przykazaniami i gorliwe wypełnianie wskazań chrześcijańskiej wiary. Przecież mogę Mu udowodnić, jak bardzo Go kocham – tak bardzo, że nawet do nieba wejdę o własnych siłach, szlifując po drodze fałszywe poczucie własnej doskonałości.
Kiedy jednak to „myślenie po swojemu” przybijam do krzyża, może i tracę dawną siebie, ale za to sam Chrystus we mnie działa. On we mnie żyje. Jego miłość tętni w moim sercu. Co za ulga! To nieskończenie lepsze niż nieustanne zatroskanie o bilans punktów mających dać mi dostęp do zbawienia.