Z pustego i Salomon nie naleje. Ochrona zdrowia wciąż tonie

Wydajemy rekordowe kwoty, a kolejki rosną jak nigdy. Rząd rozważa nowe limity i cięcia, które mają ratować budżet NFZ, ale w praktyce uderzą w pacjentów, zwłaszcza tych najpilniejszych.

Wprowadzenie limitów na świadczenia w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej, limity na operacje zaćmy, badania tomografii komputerowej i rezonansu magnetycznego oraz na bezpłatne leki dla dzieci i seniorów – takie propozycje Ministerstwa Zdrowia na zasypanie potężnej dziury budżetowej NFZ ujawnił kilka dni temu Business Insider. I choć ministerstwo zastrzega, że to tylko propozycje, nie ma wątpliwości – problem niedofinansowania polskiej ochrony zdrowia jest poważny.

Kiedy kilka tygodni temu przygotowywałam TEKST o zbliżającym się bankructwie NFZ, znalazłam swój materiał sprzed roku, w którym pisałam dokładnie o tym samym problemie. To już jesienna tradycja – kiedy liście zaczynają mienić się brązem, złotem i czerwienią, szpitale zaczynają odwoływać planowane zabiegi. NFZ nie ma pieniędzy, żeby zapłacić szpitalom za wykonane przez nie procedury, wskutek czego placówki tracą płynność finansową i muszą zawieszać planową działalność lub… ratować się chwilówkami, bo i takie sytuacje się zdarzały.

Dlaczego dziura w budżecie NFZ powraca jak bumerang? Przecież zasoby publicznego systemu ochrony zdrowia nigdy nie były większe. Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich i członek Rady Narodowego Funduszu Zdrowia podczas odbywającej się w Sejmie dyskusji na temat systemu opieki zdrowotnej wskazał, że w ciągu 10 lat publiczne wydatki na zdrowie niemal się potroiły – z 83,3 mld zł w 2016 roku do 248,6 mld zł, które są planowane na rok 2026. Mimo to zamiast skracać czas oczekiwania, system doprowadził do wzrostu liczby pilnych pacjentów, oczekujących na wizytę w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej z 429 tys. do 786 tys. w zaledwie dwa lata (2023–2025).

Problem polega na tym, że koszty opieki zdrowotnej rosną szybciej niż nakłady. Przyczyn jest kilka. Uchwalona w 2017 roku ustawa o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych spowodowała, że średni personel medyczny – pielęgniarki, fizjoterapeuci czy diagności laboratoryjni – w końcu otrzymują godne wynagrodzenie za swoją pracę, co przyciąga do zawodu młode osoby (co jest konieczne, bo średnia wieku pielęgniarek w Polsce wynosi około 55 lat), ale wiąże się z potężnymi wydatkami. Z drugiej strony rozwój medycyny, który pozwala nam leczyć coraz to nowe choroby, korzystać z nowoczesnych urządzeń czy leków, ale wszystko to kosztuje niemałe pieniądze. Wydatki i przychody zaczynają przypominać coraz bardziej rozwierające się nożyce. 

Teraz dowiadujemy się, że w przyszłym roku ma być gorzej. Prawdopodobnie dłużej poczekamy na wizytę u specjalisty, badania obrazowe czy operację zaćmy. To oznacza realne problemy wielu pacjentów, szczególnie tych, których nie stać na skorzystanie z prywatnej opieki medycznej. W planach są również działania, które tylko pozornie nie dotyczą bezpośrednio pacjentów – takim pomysłem jest na przykład skrócenie stażu podyplomowego młodych lekarzy, co oznacza spadek jakości ich kształcenia. Usług będzie mniej, ale za to świadczyć je nam będą gorzej przygotowani lekarze. 

Pomysły ministerstwa mają zmniejszyć szacowany deficyt NFZ z 23 mld zł do około 13 mld. Dziura pozostanie jednak nadal i to kosztem znaczącego pogorszenia dostępu do opieki zdrowotnej. I co dalej? Za rok rządzący jeszcze bardziej wyśrubują limity, nałożą jeszcze więcej ograniczeń? Gdzie jest granica, której nie można przekroczyć?

Cięcia w dostępie do usług medycznych są jak gaszenie pożaru benzyną – długofalowo spowodują poważne konsekwencje zdrowotne u późno zdiagnozowanych pacjentów, a co za tym idzie dużo wyższe koszty ich leczenia. Sytuacja w ochronie zdrowia nie poprawi się bez głębokiej reformy całego systemu – począwszy od wynagrodzeń, przez wycenę konkretnych procedur, aż po rozwiązania organizacyjne. Dziś pacjenci, ale i lekarze – nie bez racji – skarżą się na chaos, przerośniętą biurokrację i absurdalne rozwiązania, które tylko utrudniają życie wszystkim zainteresowanym. Pieniądze, które trafiają do systemu, muszą być wydawane efektywnie, a nie – mówiąc kolokwialnie – przepalane na bzdury.

Ale sama reforma nie wystarczy. Nie da się zbudować solidnego systemu ochrony zdrowia bez konkretnych nakładów finansowych. Tymczasem liczby są nieubłagane: w 2023 roku Polska wydała na zdrowie 5,7 proc. PKB, podczas gdy średnia w Unii Europejskiej wyniosła – według różnych źródeł – pomiędzy 7,3 a 8,06 proc. (bez uwzględnienia nakładów prywatnych). I choć wydajemy coraz więcej, to potrzeby rosną jeszcze szybciej. Nie doczekamy się sprawnie działającego systemu, w którym potrzeby pacjentów będą zaspokajane szybko i zgodnie z najnowszą wiedzą medyczną, a personel za swoją pracę otrzyma adekwatne wynagrodzenie, bez realnego podniesienia nakładów na ochronę zdrowia. Z pustego i Salomon nie naleje. 

Bez większych pieniędzy żadnego przełomu nie będzie. Problem w tym, że aby dosypać środków na zdrowie, rządzący będą musieli podjąć niepopularne decyzje. Eksperci wskazują różne rozwiązania – od podniesienia składki zdrowotnej, przez podniesienie i zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, podniesienie „podatku cukrowego” i rozszerzenie go na inną niezdrową żywność, przekierowanie części zysków z akcyzy na cele zdrowotne, aż po współpłacenie przez pacjentów za wybrane świadczenia zdrowotne. Możliwości jest wiele, każda z nich wiąże się jednak z dodatkowymi obciążeniami dla obywateli. A że kolejne wybory zawsze są blisko, nikt nie chce wziąć na siebie ciężaru odpowiedzialności za trudne decyzje. W ten sposób czekają nas kolejne jesienie – nie złote, ale czerwone od nagłówków, krzyczących o upadku ochrony zdrowia. I tylko pacjentów, którzy nie doczekają się na pomoc, nikt już nie usłyszy. 

Z pustego i Salomon nie naleje. Ochrona zdrowia wciąż tonie   zdj. ilustracyjne pixabay
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agnieszka Huf Agnieszka Huf Dziennikarka, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia pedagog i psycholog, przez kilka lat pracowała w placówkach medycznych i oświatowych dla dzieci. Absolwentka Akademii Dziennikarstwa na PWTW w Warszawie. Autorka książek „Zawsze myśl o niebie: historia Hanika – ks. Jana Machy (1914-1942)” oraz „Szczeliny. Bóg w popękanej psychice”.

E-BOOK DLA WSZYSTKICH SUBSKRYBENTÓW

ADWENTOWA SZKOŁA MODLITWY