Takie mamy czasy, że łatwiej zabić niż ten czyn odpowiednio nazwać.
Niedawno minął światowy dzień bezpiecznego zabijania małych dzieci. Oficjalnie nazywa się to trochę inaczej – Światowy Dzień Bezpiecznej Aborcji – ale czemu nie nazywać rzeczy po imieniu? Cóż, zapewne dlatego, że wtedy trzeba by było zakończyć ten proceder i żarliwie pokutować.
No właśnie – słowa prawdy prowadzą do zupełnie innych skutków niż słowa kłamstwa. Prawda zawsze leczy, kłamstwo zawsze szkodzi. Po prostu.
Ta myśl mocno mi towarzyszyła, gdy przeczytałem na Facebooku zachętę pań z Aborcyjnego Dream Teamu do odwiedzenia – z okazji wspomnianego dnia zabijania dzieci – ich „przychodni aborcyjnej” w Warszawie, obok Sejmu. Panie chwalą się, że jest tam pokój o nazwie misolatka. „To specjalne miejsce, tu robi się aborcje. Przytulne, z prywatną łazienką, małe, ale mieści nawet 5 osób – tak, raz na aborcji było w nim 5 osób: jedna, która robiła aborcje, dwie przyjaciółki, przyjaciel i ciocia”. I dalej w tym guście.
Ileż się trzeba natrudzić, żeby potworności nadać kształty pluszowego misia.
Ponieważ pod wspomnianą informacją odezwało się wiele zachwyconych komentatorek, postanowiłem przetestować ich świadomość. Panią, która dziękowała za „ratowanie kobiet”, zapytałem, przed czym konkretnie ratuje się tam kobiety. Odpowiedziała, że przed nieplanowanym byciem matką i przed zniszczeniem kariery.
Ponieważ rozmowa zeszła na kwestię człowieczeństwa dzieci poczętych, dołączyło się wiele rozgorączkowanych dyskutantek. Niektóre uważały, że granicą, za którą zaczyna się człowieczeństwo, jest zdolność płodu do samodzielnego życia poza organizmem matki. Inne twierdziły, że człowiekiem jest dopiero istota, która się urodziła, a jedna pani upierała się, że o nieczłowieczeństwie płodu świadczy brak… numeru PESEL.
Niestety nie mogę przytoczyć dokładnych cytatów, bo w końcu „aborcyjne marzycielki” zorientowały się, że cała ich proaborcyjna „argumentacja” kompletnie je ośmiesza, i skasowały cały wątek.
Typowe. Tak łgarstwo radzi sobie z rzeczywistością.
Płatne obrażanie
Senat RP, w ramach konkursu „Senat-Polonia 2025”, wydał 57,7 tys. zł na wydarzenie „Londyńskie czwartki literackie”. Wśród gości była Aleksandra Sarna, która promowała tam swoje książki obrażające prezydentów RP – byłego i urzędującego – o tytułach „Debil” i „Alfons”. W ten sposób polski parlament patronował zorganizowanemu przez Fundację Otwarty Dialog znieważaniu wybrańców społeczeństwa.
Gdy o skandalu poinformował Krzysztof Stanowski, w sieci zawrzało. „Znieważanie prezydenta jest w Polsce przestępstwem, zatem Otwarty Dialog, lansując Sarnę i jej książki, wykorzystał publiczne pieniądze do popełnienia przestępstwa. To powinno być podstawą żądania ich zwrotu. Jakieś granice powinny być” – zauważyła blogerka Kataryna.
Fakt. Z granicami u nas coraz gorzej – nic dziwnego, że Ruch Obrony Granic tak się władzy nie podoba.
Franciszek Kucharczak
Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.