Horror z nagłówków: jak media straszą przyszłych rodziców

Nagłówki straszą, liczby nie kłamią: liczba urodzeń spada, a młodzi boją się dzieci. Czy media mają w tym udział?

„Dzieci odebrały im radość z życia. «Jestem wrakiem człowieka»”. „Koszmarne wakacje z dziećmi. «Po kwadransie córka wybiega z morza z krzykiem»”. „«Nienawidzę być matką!». Marzyli, by zostać rodzicami. Teraz żałują”. „Bezdzietni 60-letni: niczego nie żałujemy, przynajmniej stać nas na godne życie”. „Marzyłam o dziecku, ale teraz nienawidzę być matką. Marzę, by zjeść w spokoju i nie słyszeć płaczu”. 

To tylko niektóre tytuły, pojawiające się w ostatnich miesiącach w popularnych mediach. Dodać można do tego grafikę, przedstawiającą przekrój ciała kobiety w zaawansowanej ciąży z nagłówkiem: „Tak wygląda w środku organizm kobiety w ciąży. Nadal myślisz, że to nie choroba”?

Macierzyństwo gorsze niż horror

Z nagłówków wyłania się obraz macierzyństwa straszniejszy niż horrory Stephena Kinga. Niekończący się, niewdzięczny koszmar, piekło, droga do unieszczęśliwienia siebie. Ich twórcy nawet nie ukrywają jednostronnego podejścia. Na pewnej facebookowej grupie pojawił się wpis dziennikarki: „Piszę artykuł dla Onetu na temat ciemnych stron podróżowania z dziećmi i szukam doświadczeń realnych mam”. 

To tylko nagłówki – powie ktoś. Ale jeśli zestawimy panującą w mediach retorykę z twardymi danymi demograficznymi, nie będzie nam do śmiechu. W 2025 roku liczba urodzeń w Polsce spadnie poniżej połowy poziomu zapewniającego zastępowalność pokoleń. Współczynnik dzietności może wynieść w tym roku zaledwie 1,03. Eksperci ostrzegają, że do końca wieku populacja kraju może zmniejszyć się do 10 mln osób. I to tylko w sytuacji, gdy wskaźnik dzietności wzrośnie. Według danych z 2024 roku Polska zajmowała trzecie miejsce od końca wśród krajów OECD pod względem dzietności, wyprzedzając jedynie Chile i Koreę Południową.

Katastrofa demograficzna to coś, co bezpośrednio dotknie w przyszłości każdego z nas – mówił mi kilka miesięcy temu Ariel Drabiński, specjalista demografii. „Ta katastrofa to nie będzie jedno wielkie uderzenie. Po prostu pewnego dnia Kowalski zadzwoni po karetkę i okaże się, że ona przyjechała 20 minut później niż przyjeżdżała kilka lat temu, ponieważ nie ma kto pracować. Pewnego dnia rząd podniesie podatki do takiej wysokości, że Kowalski zacznie biednieć, bo ktoś musi utrzymywać społeczeństwo. Pewnego dnia Kowalski pojedzie do szpitala, ale nie w swojej miejscowości, tylko 100 kilometrów dalej, bo jego szpital zostanie zamknięty, bo nie będzie miał kto go utrzymać. Po prostu spadnie nasz poziom życia, spadnie poziom usług. Szpitale, opieka zdrowotna, edukacja, nasze możliwości finansowe, transport publiczny, wszystko”.

Chłopiec do bicia

No dobrze, ale co mają nagłówki do spadku liczby urodzeń? Odpowiedzi na to pytanie udziela Albert Bandura, zmarły w 2021 roku amerykańsko-kanadyjski psycholog, twórca teorii uczenia się społecznego. Jego teoria zakłada, że ludzie uczą się zachowań, umiejętności i postaw nie tylko poprzez bezpośrednio doświadczane wzmocnienia pozytywne i negatywne, ale także obserwując innych. Nie tylko na żywo – sam Bandura podkreślał, że media mają silny wpływ na kształtowanie postaw i zachowań, a promowane przez nie wzorce mają przełożenie na zachowania społeczne. 

Bandura ubrał w słowa to, co ludzie wiedzieli od dawna: uczymy się poprzez obserwację. Na dawnych brytyjskich dworach istniała instytucja „chłopca do bicia” – ponieważ młodych arystokratów nie można było karać fizycznie, spośród służby wyznaczano młodzieńca, który odbierał chłostę w obecności winowajcy. Obserwowanie cierpienia rówieśnika miało być dla arystokraty przestrogą. 

Dziś wchodzący w dorosłość ludzie dworską salę zamienili na media, w których co rusz natrafiają na dramatyczne obrazy uciemiężonych, sfrustrowanych rodziców. Efekt jest podobny: odbiorcy wyciągają wnioski, że rodzicielstwo to najgorsze, co może ich w życiu spotkać. Rózga zamieniła się w clickbaitowe nagłówki, kipiące od emocji i przekazujące jedną wiadomość: „Bycie mamą to obciach. Dziecko zabierze ci twoją urodę i czas dla siebie. Nie ma sensu tak się poświęcać”.  A wzmożona częstotliwość podawania tych informacji podświadomie sugeruje odbiorcom, że jest to istotna kwestia i należy ją uwzględniać oraz się nią przejmować.

Zobacz też:

Żadne skrajności nie są dobre

Wychylenie w drugą stronę i przedstawianie rodzicielstwa jako spokojnego raju, wypełnionego leniwymi porankami z zawsze uśmiechniętymi, czystymi i grzecznymi maluchami, uroczymi spacerami wśród kwiatów i spokojnymi wieczorami, kiedy jedynym zadaniem rodziców jest obserwowanie słodko śpiących pociech, też rzecz jasna nie jest dobre.

Rodzice doskonale wiedzą, że opieka nad dziećmi – szczególnie tymi najmłodszymi – jest wymagająca, trudna i pracochłonna. Ale to nie znaczy, że rodzicielstwo nie może dawać szczęścia. W badaniach CBOS z 2024 roku na pytanie o źródło szczęścia i satysfakcji 74 procent Polaków odpowiedziało, że są nim dzieci. Dlaczego więc w mediach tak rzadko można spotkać opowieści o spełnionych, aktywnych życiowo, zadowolonych ze swojej roli rodzicach? 

W budowaniu pozytywnego obrazu rodziny nie pomaga na pewno perfekcjonizm, jaki rodzicom narzucają media. Mają dziś być oni zaangażowani emocjonalnie, poświęcać dziecku dużo czasu, rozwijać swoje kompetencje rodzicielskie, a jednocześnie troszczyć się o karierę zawodową, mieć pasje, dbać o nieskazitelny porządek w domu i przygotowywać kolorowe śniadaniówki, wypełnione placuszkami, babeczkami i wycinanymi w fantazyjne kształty warzywami. „Dajesz dziecku zwykłą kanapkę i jabłko? Co z ciebie za matka!”. Albo: „Nie wychowujesz dzieci zgodnie z nurtem rodzicielstwa bliskości? Nie czytasz poradników wychowawczych, nie uczestniczysz w webinarach? Widocznie za mało kochasz swoje dziecko” – sączy się podprogowy przekaz. Efekt? Według badania Warsaw Enterprise Institute w grupie wiekowej 18-24 lata aż 23 proc. respondentów deklaruje, że nawet w sytuacji, gdyby nie posiadali żadnych ograniczeń, np. finansowych, nie chcieliby mieć dziecka.

Światełka nadziei

Zajrzyjmy na chwilę poza granice Polski. Najwyższe w Europie wskaźniki dzietności notują dziś Francja (dzietność 1,86) i Czechy (1,71). Jednocześnie w obu tych krajach stosunek do macierzyństwa, a także do obecności dzieci w przestrzeni publicznej, jest dużo bardziej życzliwy niż w Polsce. U nas wielodzietna rodzina kojarzona jest często z patologią – we Francji za to postrzegana jest jako wyznacznik sukcesu. 

W tym ciemnym tunelu widać jednak światełko nadziei – zaczynamy być coraz bardziej krytyczni wobec antydziecięcej narracji. Opublikowany na portalu X pochodzący z Newsweeka tekst o koszmarnych wakacjach z dziećmi zyskał 90 polubień, za to ponad 740 komentarzy, w większości bardzo krytycznych. To oczywiście dowód anegdotyczny, ale wskazujący, jak wiele osób buntuje się przeciwko narzucanemu sposobowi myślenia.

Ceny mieszkań, dostęp do żłobków, rosnąca inflacja, niska płaca minimalna – to wszystko ma oczywiście wpływ na decyzje o założeniu czy powiększeniu rodziny. Nie żyję w utopii, nie twierdzę, że zmiana narracji w mediach spowoduje gwałtowny wyż demograficzny i przyczyni się do masowych urodzeń dzieci. Nie da się jednak przemilczeć faktu, że media kreują rzeczywistość, a nie tylko ją opisują, a ich narracja ma realny wpływ na postawy społeczne. Nie chodzi o lukier, ale o prawdziwe historie, które inspirują zamiast zniechęcać. 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agnieszka Huf Agnieszka Huf Dziennikarka, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia pedagog i psycholog, przez kilka lat pracowała w placówkach medycznych i oświatowych dla dzieci. Absolwentka Akademii Dziennikarstwa na PWTW w Warszawie. Autorka książek „Zawsze myśl o niebie: historia Hanika – ks. Jana Machy (1914-1942)” oraz „Szczeliny. Bóg w popękanej psychice”.