Mam wrażenie, że słowo „sekularyzacja” stało się jednym z najważniejszych bohaterów okołokościelnych sporów czy debat. O wiele bardziej produktywne byłoby skupienie się na ewangelizacji i formacji teologicznej.
Wkraczamy w nową rzeczywistość. W szkołach po raz pierwszy od ponad 30 lat liczba lekcji religii zostanie co do zasady zmniejszona do jednej godziny tygodniowo. Ponadto obowiązkowe przesunięcie katechezy na pierwszą lub ostatnią lekcję ułatwi części rodziców wypisanie dzieci z tych zajęć. Nie da się wykluczyć, patrząc choćby na statystyki dotyczące czy to uczestnictwa w praktykach religijnych, czy to w katechezie, czy też wreszcie autodeklaracji dotyczących kwestii wyznaniowych (wszędzie widać wyraźne spadki), że przynajmniej w niektórych miejscach religia w szkole zacznie stopniowo zanikać. Tym bardziej, że od zeszłego roku dyrektorzy mają możliwość łączenia klas, co ułatwia zmniejszenie liczby godzin dydaktycznych do obsadzenia przez księży, siostry zakonne i świeckich katechetów.
Jednocześnie do szkół wchodzi edukacja zdrowotna, która budzi spore kontrowersje zwłaszcza wśród części osób wierzących. Mamy wyraźne stanowisko Konferencji Episkopatu Polski, które wzywa z jednej strony do uczestnictwa dzieci w szkolnej katechezie, a z drugiej strony do wypisania ich z zajęć z edukacji zdrowotnej. Niezależnie od kwestii oceny nowego przedmiotu, trudno nie odnieść wrażenia, że będziemy świadkami narastającego podziału i napięć w placówkach oświatowych. Jedna grupa dzieci będzie chodzić na religię i omijać szerokim łukiem edukację zdrowotną, druga będzie uczestniczyć w edukacji zdrowotnej, ale już niekoniecznie w katechezie. Zwłaszcza, że część rodziców może potraktować rezygnację z lekcji religii jako formę protestu wobec działań podejmowanych przez Episkopat choćby w kwestii edukacji zdrowotnej (ale i innych decyzji podejmowanych w ostatnich latach przez hierarchów).
W ostatnich tygodniach w mediach społecznościowych, zwłaszcza na profilach różnych katolickich mediów, można było doświadczyć gorących dyskusji wokół kolejnych apeli biskupów dotyczących edukacji zdrowotnej. W tych emocjonalnych wymianach zdań można było spotkać dwa skrajne stanowiska. Zdaniem jednych hierarchowie wreszcie stanęli na wysokości zadania, bo trzeba walczyć z sekularyzacją. Z kolei zdaniem innych biskupi swoją postawą dołożyli właśnie kolejną solidną cegiełkę do… procesu sekularyzacji polskiego społeczeństwa.
Znów pomijając kwestię oceny stanowiska Konferencji Episkopatu Polskiego, zaciekawiła mnie perspektywa przyjmowana przez komentujących. Choć różnią się oni zdecydowanie w swoich opiniach, jedna rzecz ich łączy – obawa przed sekularyzacją. Mam wrażenie, że słowo „sekularyzacja” stało się jednym z najważniejszych bohaterów okołokościelnych sporów czy debat. „Jakie jest tempo sekularyzacji?” „Jak powstrzymać proces sekularyzacji”? „Czy Polska pójdzie drogą Hiszpanii i Irlandii?”, etc. W ostatnich dniach pojawił się kolejny akord w postaci dyskusji wokół postulatu wprowadzenia w Polsce podatku kościelnego. Zrodził on komentarze osób głównie nieprzychylnych Kościołowi, które domagając się wprowadzenia nowej daniny argumentują z nieskrywaną radością, że to dopiero urealni (oczywiście w dół) liczbę katolików w Polsce.
Rozumiem oczywiście powody, dla których tematyka zmian społecznych budzi zainteresowanie. Nie da się bowiem ukryć, że kwestia deklaracji religijnych (i szerzej – w zakresie tzw. spraw światopoglądowych) odgrywa sporą rolę w życiu politycznym. Zadaję sobie jednak pytanie, czy dla nas, chrześcijan, kategoria taka jest „sekularyzacja” powinna odgrywać istotne znaczenie. Czy naprawdę, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, powinniśmy poświęcać jej aż tyle uwagi? Mam co do tego spore wątpliwości. Zadaniem uczniów Jezusa jest bowiem głoszenie Ewangelii. Mamy ją głosić zawsze, wszędzie i wszystkim – zarówno wierzącym, jak i niewierzącym. Kwestia autodeklaracji czy konfesyjnej przynależności nie ma tak naprawdę większego znaczenia. Każdy z nas potrzebuje ewangelizacji. W tym kontekście nie zapomnę pierwszego wywiadu, którego biskup opolski Andrzej Czaja udzielił w 2009 roku na łamach Gościa Niedzielnego po objęciu urzędu. Na pytanie, co będzie jego najpierwszym zadaniem jako nowego ordynariusza, odpowiedział, że… ewangelizacja proboszczów.
W tym duchu odczytuję również działania podejmowane w ramach Episkopatu przez zespół pod kierownictwem biskupa Artura Ważnego. Niezależnie od starań o religię w szkole, trwają prace, by od września przyszłego roku w kościołach w całej Polsce ruszyły katechezy parafialne. Dostrzegam w tym pomyśle sporą szansę, by nie tylko zwiększyć poziom wiedzy teologicznej wśród wierzących (która niestety mocno kuleje), ale także, a może przede wszystkim, na nowo odkryć powołanie parafii do wyjścia z Ewangelią na zewnątrz. Tak rolę parafii widzieli ojcowie Soboru Watykańskiego II, a powtarzali to kolejni papieże. Niezależnie od tego, czy nazwiemy to za św. Janem Pawłem II „nową ewangelizacją”, czy za Franciszkiem „wstaniem z kanapy”, mamy nieustannie na nowo odkrywać powołanie do głoszenia Dobrej Nowiny każdemu człowiekowi, niezależnie od jego oficjalnych deklaracji. Wydaje mi się to o wiele bardziej produktywne niż rozważania o procesie sekularyzacji, które jak dotąd niespecjalnie przyniosły godne pochwały skutki.
Marcin Kędzierski
Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.