Ochrona sygnalistów, tak jak my ją rozumiemy

Umożliwienie przez kierownictwo Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zwolnienia dwojga sygnalistów z berlińskiej filii Instytutu Pileckiego to skandal, który dotyka nie tylko główne osoby tego dramatu, ale faktycznie uśmierca całą ustawę o ochronie sygnalistów. Bo skoro można było uznać, że w tym przypadku status sygnalisty przyznano przez pomyłkę, to jaką gwarancję ochrony mają inni, potencjalni sygnaliści pracujący w administracji publicznej?

Rząd Koalicji 15. X ma spory problem nie tylko z realizacją własnych obietnic, ale również aktów prawnych, które sam uchwalił. To, co dzieje się w ostatnich miesiącach w zarządzanym przez Krzysztofa Ruchniewicza Instytucie Pileckiego, jest tego najlepszym przykładem.

Sam Ruchniewicz to obok Macieja Laska koordynującego budowę CPK jeden z najbardziej kontrowersyjnych nominatów Koalicji Obywatelskiej. Tak, jak dla Macieja Laska ścieżką do stanowiska rządowego pełnomocnika ds. CPK była wieloletnia krytyka tego projektu i narracja, że cała koncepcja CPK nie ma najmniejszego sensu, tak Ruchniewicz, delikatnie rzecz ujmując, miłośnikiem działalności Instytutu Pileckiego nie był. Naukowiec znany ze swoich silnych proniemieckich sympatii (sugerował m.in. że być może Polska otrzymała w ziemiach zachodnich od Niemiec więcej, niż powinna), współdziałający zresztą z niemieckimi instytucjami i nagradzany niemieckimi odznaczeniami, od początku swojej działalności w Instytucie staje na rzęsach, by sparaliżować działalność cenionej nie tylko w Polsce, ale i wśród berlińczyków instytucji. Czarę goryczy przelało jednak polecenie wydane berlińskiej filii Instytutu, by ta zorganizowała seminarium poświęcone… „zagrabionym" przez Polskę dobrom kultury niemieckiej.

To zagadnienie, będące jawnym działaniem przeciwko misji Instytutu i sprzecznym z polską racją stanu, stało się jednym z tematów poruszonych przez podległą służbowo Ruchniewiczowi szefową berlińskiej filii Instytutu, Hannę Radziejowską i jej zastępcę Mateusza Fałkowskiego w korespondencji adresowanej bezpośrednio do minister kultury. Bo to właśnie resort kultury nadzoruje działalność „Pileckiego”. Zarówno Radziejowska jak i Fałkowski zawnioskowali do ministerstwa o przydzielenie im statusu sygnalisty, czyli osoby, która zgodnie z uchwaloną w 2024 r. ustawą otrzymuje specjalną ochronę m.in. przed zwolnieniem w związku z informowaniem o nadużyciach dokonywanych przez ich przełożonych w pracy. Potwierdzenie przydzielenia statusu sygnalisty otrzymali ze strony ministerstwa na piśmie.

Ochrona sygnalistów, tak jak my ją rozumiemy   Minister Marta Cienkowska. PAP/Rafał Guz

Pomimo tego, listy o wątpliwych dokonaniach Ruchniewicza, które zaadresowano do minister kultury, został przekazany przełożonemu Radziejowskiej i Fałkowskiego. W efekcie Ruchniewicz nie tylko pozbawił obojga stanowisk, ale zwolnił ich dyscyplinarnie. Stało się więc dokładnie to, przed czym status sygnalisty zgodnie z ustawą miał ich chronić.

Najbardziej kuriozalne w całej tej historii miało jednak dopiero nadejść. Gdy sprawę ujawnili dziennikarze Wirtualnej Polski: Patryk Słowik i Paweł Figurski, ministerstwo postanowiło odeprzeć zarzuty absurdalnym wyjaśnieniem: status sygnalisty został przyznany… przez pomyłkę, w związku z czym obojgu pracownikom berlińskiej filii Instytutu ustawowa ochrona sygnalisty nie przysługiwała.

Sama minister Marta Cienkowska (Polska 2050) najpierw na jednej z konferencji prasowych stwierdziła, że sprawy kadrowe „Pileckiego” to kompetencja dyrektora Ruchniewicza i nie ma zamiaru w nie ingerować, kiedy jednak kolejne informacje ujawniane przez dziennikarzy zaczęły obciążać ją osobiście, opublikowała na portalu „X” wpis, w którym zdeklarowała, że „sprawę ustawy o ochronie sygnalistów w Instytucie Pileckiego od początku traktuje poważnie” i „zarządziła postępowanie wyjaśniające, którego wyników oczekuje do końca tygodnia”. Decyzję ma podjąć w oparciu o wyniki postępowania.

Rzecz w tym, że to nieprawda. Po pierwsze dlatego, że od początku ministerstwo sprawę bagatelizowało, o czym świadczą choćby wcześniejsze wypowiedzi Cienkowskiej. A po drugie wyjaśnienia powinny dotyczyć jej samej, bo, jak wskazuje Patryk Słowik, to ona jest adresatką listu Radziejowskiej, który przekazano Ruchniewiczowi. Afera obciąża więc minister kultury osobiście. Samo to jest dość zaskakujące: dlaczego minister z Polski 2050 ryzykuje własną głową w obronie tak kontrowersyjnej postaci, rekomendowanej na stanowisko przez Platformę Obywatelską? Ale to już indywidualny problem pani minister.

Natomiast sama sprawa wystawienia Radziejowskiej i Fałkowskiego na odwet Ruchniewicza ma konsekwencje sięgające znacznie poza osobiste życie bohaterów tej historii. Oto bowiem okazuje się, że chociaż ustawa o ochronie sygnalistów formalnie obowiązuje, to w praktyce instytucje podległe rządowi i sam rząd w ogóle się do tego prawa nie stosuje. Sytuacja w Instytucie Pileckiego nie jest zresztą odosobnionym przypadkiem, bowiem przed rokiem do podobnego skandalu doszło w resorcie nauki, gdzie minister Wieczorek przekazał list sygnalistki swojemu koledze, rektorowi jednej z zachodniopomorskich uczelni, a prywatnie swojemu koledze, którego ów list obciążał. Jeśli bowiem sygnaliści zgłaszają nieprawidłowości w postępowaniu nominatów koalicji, wówczas można się ich po prostu pozbyć, a przyznany wcześniej status sygnalisty cofnąć, tłumacząc to zwykłą pomyłką. Gdyby bowiem ustawa działała, wówczas pisma szefów berlińskiej filii Instytutu nie miałyby prawa trafić w ręce dyrektora Ruchniewicza, a gdyby nawet trafiły, ten nie mógłby ich zwolnić, zaś adresatka listu – minister Cienkowska nie byłaby już dziś szefową resortu kultury. Fakt, że jest nią nadal, a Radziejowska i Fałkowski muszą o swoje prawa walczyć przed sądami w Polsce i Niemczech, sprawia, że komunikat dla wszystkich pracowników administracji publicznej jest prosty: informować o nadużyciach to sobie możecie, jeśli były to nadużycia poprzedników. Jeśli natomiast ruszycie sprawę nadużyć naszych ludzi, dosięgnie was zemsta. Bo ustawę o sygnalistach, owszem, stosujemy, ale tylko tak, jak my ją rozumiemy.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wojciech Teister Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.