Istnieją ludzie, którzy bez naszej modlitwy mogą nie dostąpić zbawienia. Nasza modlitwa ma unieść ich ku niebu.
Dostałem kiedyś tomik staroirlandzkiej poezji w przekładzie Ernesta Brylla. Znalazłem w nim wiersz anonimowego autora opowiadający o wydarzeniu z życia św. Kewina. Rzecz działa się w czasie Wielkiego Postu. Pustelnik modlił się z ramionami wyciągniętymi na znak krzyża, a ponieważ jego cela była bardzo ciasna, jedną rękę musiał wysunąć przez okno. Właśnie na niej zatrzymał się kos i uwił swoje gniazdo. We współczesnej wersji utworu o św. Kewinie, którą ułożył irlandzki noblista Seamus Heaney, czytamy, że modlący się mnich, poruszony współczuciem wobec stworzenia, postanowił „trzymać rękę / Jak gałąź, tygodniami, czy słońce, czy słota, / Aż młode się wyklują, opierzą, odfruną”. Myślę, że jest to jeden z piękniejszych obrazów mówiących o ojcostwie. Jest w nim troska wypływająca z uczuć, ale i trud, który nie szuka nagrody.
Kiedy mówimy o tym, jakie obowiązki wypływają z przyjęcia święceń kapłańskich, to najczęściej zwracamy uwagę na głoszenie słowa Bożego, sprawowanie sakramentów i duchowe kierownictwo. Jednak wielu mistrzów duchowych podkreśla przede wszystkim konieczność modlitwy, tzn. wstawianie się przed Bogiem za ludźmi. Podczas obrzędu święceń prezbiteratu biskup zadaje kandydatom kilka pytań, które mają ujawnić ich intencje. Pyta o to, czy chcą głosić słowo Boże, pobożnie sprawować sakramenty, czy rozumieją ideę posłuszeństwa i zgadzają się być posłusznymi. Ale zadaje również inne pytanie: „Czy chcesz razem z nami wypraszać Boże miłosierdzie dla powierzonego ci ludu, modląc się nieustannie według nakazu Chrystusa?”. Żeby wypełniać ten kapłański obowiązek, musimy rozumieć powagę sytuacji – istnieją ludzie, którzy bez naszej modlitwy mogą nie dostąpić zbawienia. Musimy być jak ów św. Kewin – nasza modlitwa ma służyć ludziom, unieść ich ku niebu. „Tak długo aż pisklęta wyrosną i same / Polecą w świat... / I będzie czas wyszeptać: Amen”.