Nie wystarczy być mistrzem ogłady, żeby uniknąć zagłady.
Mówią, że historia lubi się powtarzać. Nie wiem, czy lubi, ale czasem rzeczywiście jakby się powtarza. Tym razem, mam wrażenie, przerabiamy upadek Cesarstwa Rzymskiego. W roli Rzymu występuje cywilizacja Zachodu ze szczególnym uwzględnieniem Europy. Wtedy, umownie w 476 roku, wspaniałe niegdyś państwo zapadło się pod własnym ciężarem z powodu kryzysu społecznego i moralnego, najazdów barbarzyńców i niezdolności zapewnienia należytej ochrony granicom. Nie były w stanie tego zrobić legiony rzymskie. „Żelazna pięść Imperium” w końcowej fazie Cesarstwa Zachodniego była już mocno zardzewiała. Liczba legionów zmalała, ich stan osobowy się zmniejszył, a sami żołnierze coraz częściej byli rekrutowani spośród barbarzyńców.
A o co chodziło barbarzyńcom, którzy najeżdżali Rzym? Oczywiście o „socjal”. Bogactwa i wygody, w jakie opływają coraz starsze, otyłe i zdemoralizowane społeczeństwa, zawsze nęcą tych, którzy ich nie mają. To wygląda trochę tak jak sytuacja zdychającego słonia czy innego nosorożca, wokół którego gromadzą się wygłodniałe drapieżniki. Dopóki zwierz był zdrowy i silny, budził respekt i podziw, on rządził i ustanawiał zasady. A teraz? Może i wygląda okazale, ale widać, że jest słaby. Jeśli czymś imponuje, to już tylko swoimi zasobami, by tak rzec, kulinarnymi. Takiego się zjada póki ciepły.
W tym wszystkim barbarzyńcy – cokolwiek by powiedzieć o ich bandyckich manierach – byli młodymi wilkami, gotowymi walczyć i zdobywać. To były ludy z potencjałem, silne, dzietne i wojownicze. Jedynym ratunkiem dla Rzymian byłoby ogarnięcie się w porę, ale to już nie było w porę.
U progu średniowiecza ekspansja barbarzyńców miała charakter głównie militarny. Najeźdźcy wlali się do Imperium, pokonując obrońców na polach bitew, zdobywając fortece, mordując, porywając i podporządkowując sobie ludność.
Dziś znowu mamy wędrówkę ludów, ale tym razem, choć zjawisko to ma charakter mniej inwazyjny, zasada jest podobna. Po słabnącej i wymierającej populacji imperium powstaje pustka, a ponieważ natura nie znosi próżni, musi w to miejsce wejść populacja inna. Barbarzyńcy miewają okropne obyczaje, bywają brutalni i bezwzględni. Nie wyglądają na wdzięcznych za to, że ich wpuszczono i dano utrzymanie, ale i tak do nich należy przyszłość. Z prostej przyczyny: oni po prostu mają dzieci. Dużo dzieci. Gdy społeczeństwo potrzebuje więcej trumien niż becików, musi ustąpić populacji wewnętrznie zdrowej, która myśli o przeżyciu, a nie o wyżyciu.
Ekspansji demograficznej nie sprosta żadna cywilizacja, która przegrywa na tym polu. Szczególnie taka, która własne potomstwo traktuje jak intruzów i je likwiduje, a przyjmuje dzieci tylko wtedy, gdy nie przeszkadzają w osiągnięciu życiowych celów.
Można oczywiście celebrować swoją wyższość cywilizacyjną, ale to kompletnie jałowe. Z pewnością rodowici Rzymianie wyglądali na lepszych od barbarzyńców, ale ta lepszość nie pomogła im przetrwać. Pozostały po nich ruiny pałaców, teatrów, akweduktów, które imponują, ale zarazem przypominają o nietrwałości największych nawet dzieł ludzkiego geniuszu.
Żal tej kultury, którą tak brutalnie zdeptali dzicy przybysze, żal tych ludzi tak wyedukowanych, miłośników sztuki, koneserów, których krew wsiąkła w gruz potrzaskanych rezydencji i zbryzgała zwoje papirusów zapisanych mądrością wieków. Ale czy mogło być inaczej, gdy Rzymianie stali się leniwymi kotami, niezdolnymi do poświęceń i skoncentrowanymi na utrzymaniu stanu posiadania?
A potem, cóż – musiało minąć wiele czasu, zanim barbarzyńcy osiągnęli cywilizacyjny poziom tych, których ziemie zajęli. I teraz my, potomkowie tamtych barbarzyńców – a w każdym razie ich kolegów – widzimy, jak cywilizację Zachodu, w której uczestniczymy, toczą procesy podobne do tych, które zakończyły dzieje Imperium.
Jest w tym jakaś dziejowa prawidłowość, ale jest też coś ponad tym: chrześcijaństwo. Ewangelia okazała się silniejsza od Imperium i jego upadek jej nie powstrzymał. Teraz też tak będzie.
Franciszek Kucharczak
Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.