Czy rzeczywiście służyłem Kościołowi tak dobrze, jak powinienem?
Czy rzeczywiście służyłem Kościołowi tak dobrze, jak powinienem? Czy wykorzystywałem liczne talenty, jakimi obdarzył mnie Bóg? Czy przyniosłem ogień na ziemię, jak Jezus zalecał?” – pytał pod koniec życia abp Fulton Sheen. Piekło bywa przyrównywane do ognia i płomieni, w których „smażą się” niewierni. Bywa też przedstawiane jako kraina wiecznych lodów, skostniałych relacji, chłodnej pogardy i mrożącej krew w żyłach nienawiści. Taki chłód czułem nieraz w sercu, gdy dopadał mnie grzech albo gdy poddawałem się niechęci do kogoś innego. Chrystus tymczasem przyszedł na ziemię, by rzucić ogień i nie może się doczekać, kiedy on zapłonie. Tym, co go roznieci między ludźmi, będzie Jego „chrzest”, czyli zanurzenie się w śmierci na krzyżu. Właśnie na krzyżu wybuchł największy płomień miłości Boga do nas. Boimy się nieraz tego ognia, lękamy się, by nas zanadto nie ogarnął. Rozpalone serce i pasja kochania bywają uznawane za szaleństwo, także w Kościele. O ks. Dolindo usłyszałem kiedyś w Neapolu: „Gdy do nas mówił, ogień z niego wychodził. Z jego oczu i ust wybuchał wulkan”. Pomyślałem: przy kimś takim łatwiej byłoby się przekonać, czy należę do gatunku łatwopalnych czy impregnowanych na płomienie.
Ani sama wiedza teologiczna, ani wyłącznie działania społeczne nie wystarczą, byśmy trwali w miłości do Chrystusa. Jedno i drugie musi być poprzedzone osobistym spotkaniem z Panem. Płomień gorejącego krzewu, który Mojżesz zobaczył na pustyni, istniał, podtrzymywany niewidzialną mocą, ale nie niszczył drzewa. Osobiste zawierzenie się Jezusowi też nie wypacza talentów, usposobienia czy cech charakteru człowieka. Odnawia, nie niszcząc. Jak drewno zamienia się w ogień, który trwa, tak my przemieniamy się w Chrystusa. Dlaczego Jezus wybrał pasję, czyli cierpienie krzyża? Ze względu na pragnienie wypełnienia woli Ojca. Porównał je do ognia. Wystarczy się dowiedzieć, co dla każdego z nas jest najwyższym obiektem miłości, a na pewno pojmiemy dynamikę wzrostów i spadków temperatury naszej duszy.
Kryzys naszych czasów ma niewiele wspólnego z liczebnością, organizacją czy dostępnymi środkami. Wszystko zależy od tego, czy płonie w nas ogień miłości do Jezusa. Bo jeśli nie, to dobre intencje na nic się nie zdadzą. Jeśli krzew ognisty jest płomieniem obecności Boga w świecie i w ludzkich sercach, czemu wielu z nas przypomina strażaków, próbujących ów ogień ugasić? Boimy się, że utracimy „święty spokój”? Chrystus nie przyszedł, aby przynieść na ziemię pokój, ale rozłam i miecz. Powierzchowny pokój jest pełen lęku. Charakteryzuje go unikanie konfliktów, stosowanie wybiegów i kompromisów. Ale taki pokój nigdy nie trwa długo. Prawdziwy pokój rodzi się z przekonania, że jesteśmy ukochanymi synami i córkami Boga. I żadna siła na ziemi nie zdoła nas odłączyć od tej miłości.
Ks. Robert Skrzypczak Ewangelia z komentarzem