Na polskim terytorium pod Augustowem i Suwałkami 45 tys. sowieckich żołnierzy schwytało i zamordowało już po wojnie co najmniej 600 Polaków. Niestety, krasnoarmiejców wspierali w tym przedstawiciele polskiego państwa: milicjanci, ubecy i oddział wojska pod dowództwem por. Maksymiliana Schnepfa.
To wydarzenie sprzed dokładnie 80 lat jest nazywane obławą augustowską albo „małym Katyniem” – bo aresztowani w lipcu 1945 r. Polacy zniknęli bez śladu, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Sowieci zabierali ich z domów rzekomo tylko na przesłuchanie. Bliscy czekali daremnie na ich powrót przez następne kilkadziesiąt lat – dzieci na rodziców, matki na synów, żony na mężów i mężowie na żony. Na przykład z gajówki na uroczysku Mały Borek w sercu Puszczy Augustowskiej, niedaleko wsi Płaska, Sowieci zabrali 24-letnią Kazię Dobrowolską. Ta młoda kobieta była żoną gajowego Kazika Dobrowolskiego. Jeszcze nie mieli dzieci. Wraz z mężem działała w niepodległościowej organizacji Armia Krajowa Obywatelska i prawdopodobnie prowadziła dokumentację oddziału partyzanckiego sierżanta Władysława Stefanowskiego „Groma”. Sowieci strasznie ją pobili i wtrącili – z innymi zatrzymanymi Polakami – do stodoły Wernera we wsi Paniewo. Potem wraz ze wszystkimi z tej stodoły przepadła bez wieści. „Do dziś nikt nie wie, gdzie są ich kości. Mimo iż Kazimierz Dobrowolski szukał żony przez całe życie” – napisała Teresa Kaczorowska, autorka książek, w których spisała wspomnienia świadków obławy augustowskiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
już od 14,90 zł