Któż z nas nie musi przyznać, że mniej lub bardziej żyje jeszcze w tej przedkopernikańskiej iluzji, postrzega i uświadamia sobie innych tylko w ich relacji do własnego „ja”?
Od ponad tygodnia, za sprawą jubileuszu stulecia Apostolstwa Chorych, chodzi za mną słowo „poświęcenie”. Nic w tym zaskakującego – cierpiący człowiek, który ofiaruje swoje cierpienie w jakiejś intencji, „poświęca” siebie „za”. Cudowna to zbieżność, a raczej dwuznaczność, że po polsku (nie tylko zresztą) jest w tym czasowniku rdzeń słowa „świętość”. Tak samo jak ona cierpienie ofiarowane za choćby jednego człowieka wywiera wpływ na życie innych, ba – na życie całego świata i Kościoła. Chodzić za mną ta refleksja nie przestaje choćby dlatego, że w tę niedzielę wspominamy błogosławioną Mariannę Biernacką – patronkę teściowych. Przypomnę: kiedy na początku lipca 1943 r. miały miejsce masowe aresztowania mieszkańców Lipska, będące odwetem Niemców za zabicie przez partyzantów niemieckiego policjanta, na liście aresztowanych znaleźli się jej syn Stanisław i jego żona Anna. Kiedy uzbrojony żołnierz niemiecki przyszedł do Biernackich, nakazując młodym małżonkom opuszczenie domu, Marianna padła do nóg esesmana i błagała go o zezwolenie pójścia na śmierć zamiast synowej. Niemiec zgodził się na propozycję Marianny; niektórzy do dziś porównują tę ofiarę z siebie do męczeńskiej śmierci o. Maksymiliana Kolbego. Nie powinno to dziwić, ale i nie da się uniknąć pewnego skojarzenia: franciszkanin poszedł na śmierć za człowieka będącego mężem i ojcem po to, by ten mógł wypełniać swoje obowiązki męża i ojca. Marianna – za synową będącą w zaawansowanej ciąży, po to, by ocalić i dziecko, i matkę. Życie za życie. Na tym polega heroizm. Trudno mi się przy tej okazji powstrzymać od pewnego cytatu… Otóż w jednej z najważniejszych książek, jakie kiedykolwiek napisano, we „Wprowadzeniu do chrześcijaństwa”, Joseph Ratzinger stwierdził: „Być chrześcijaninem to znaczy mieć miłość. To jest bardzo trudne i jednocześnie ogromnie proste. Doświadczenie tego – jakkolwiek może być trudne pod wieloma względami – jest jednak poznaniem głęboko wyzwalającym”.
Znów to „poświęcenie” do mnie wraca i budzi refleksję: czy w świecie, w którym jedni poświęcają się dla drugich, żyje się łatwiej? I na odwrót: czy w świecie, w którym nikt już nie myśli o poświęceniu dla nikogo, a przynajmniej nie z pobudek nieegoistycznych, można jeszcze mówić, że miłość zwycięża wszystko? Ratzinger pisał dalej: „Jeśli szczerze i poważnie spojrzymy na siebie samych, to to cudownie proste orędzie będzie mieć w sobie nie tylko coś wyzwalającego, lecz również coś bardzo dręczącego. Bo któż z nas może powiedzieć, że nie przechodził obok człowieka głodnego czy spragnionego albo obok innego człowieka, który by go potrzebował? Któż z nas może powiedzieć, że rzeczywiście w całkowitej prostocie stara się być dobry dla innych? Któż z nas nie musi przyznać, że nawet w tej dobroci, którą wyświadcza na rzecz innych, wciąż jeszcze tkwi cząstka egoizmu, cząstka samosatysfakcji i oglądania się na własne »ja«? Któż z nas nie musi przyznać, że mniej lub bardziej żyje jeszcze w tej przedkopernikańskiej iluzji, postrzega i uświadamia sobie innych tylko w ich relacji do własnego »ja«? W ten sposób jednak wielkie wyzwalające orędzie o miłości jako jedynej i wystarczającej treści chrześcijaństwa może stać się również czymś bardzo dręczącym. W tym miejscu rozpoczyna się wiara. Nie oznacza ona bowiem w zasadzie wcale nic innego, jak wypełnienia tego deficytu naszej miłości, który wszyscy mamy, przez zastępczy nadmiar miłości Jezusa Chrystusa”. No cóż… wakacje, a tu tyle poważnych tematów i żadnych, najmniejszych nawet oznak „sezonu ogórkowego”. Ale to dobrze. Przynajmniej w tym kontekście, jakim jest porzucenie własnego egocentryzmu, bo na rewolucję kopernikańską w świecie wyznawanych przez nas wartości zawsze jest dogodny moment.
ks. Adam Pawlaszczyk
Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.