Kiedy wszystko idzie ci jak po maśle, sprawdź, czy nie jesteś na patelni.
Tegoroczna „parada równości” w Warszawie odbyła się z udziałem i pod patronatem prezydenta stolicy, uwolnionego już od gorsetu konserwatysty. Na marszu pojawili się też sataniści z jakiejś organizacji Global Order of Satan. Uwagę przykuł facet w koszmarnej masce z rogami w kształcie nóżek niemowlęcia. Przedstawił się jako „Aborcjel”. „Nie chcecie mnie w tym kraju” – ubolewał.
Ten nieszczęśnik powiedział coś, z czego jako naród możemy być dumni: my naprawdę nie chcemy diabła w tym kraju. Czy to nie stąd taka furia establishmentu, który w aborcji upatrywał podstawę swojego sukcesu wyborczego? Przecież to pan premier zapowiadał, że wywali z list partyjnych każdego, kto nie zadeklaruje poparcia dla tego procederu. To jego kandydat na prezydenta nazywał zakaz aborcji średniowiecznym prawem.
Tymczasem właśnie to stało się jednym z największych gwoździ do politycznej trumny tej formacji. Żałosne próby podważania ważności wyborów prezydenckich tylko ilustrują moralną mizerię tego środowiska. Wygląda na to, że zamierzają nam fundować takie przyjemności przez najbliższe pięć lat. Nowy prezydent ma zostać pozbawiony autorytetu i osłabiony. Jego decyzje będą stale kwestionowane, „bo przecież wygrał nieuczciwie”. Do tego dojdą hałdy fałszywek i „wątpliwości”, plotek i pomówień. Skoro już oberwała od „światłych” córeczka prezydenta elekta (za radość i rezolutność), potem jego żona (za dwukrotnie założoną tę samą sukienkę), a wreszcie oboje (za pocałunek), to możemy sobie wyobrazić, do czego będzie dochodzić, gdy nowy prezydent obejmie urząd. Będzie ośmieszany na każdym kroku, traktowany jak półgłówek albo szef mafii, albo jedno i drugie jednocześnie.
To będzie uciążliwe, ale to dobry znak: nie atakuje się tego, który nie zawadza. Gdyby Aborcjel, Eutanazy i reszta diabelstwa dobrze się w Polsce czuli, byłoby tu spokojniutko i może nawet dostalibyśmy pochwałę z „Europy”. Ale obejdzie się – wybieramy życie. Doczesne i wieczne.
KRÓTKO:
Ślubuję sobie
Niejaka Monja Thiessen, 37-letnia Niemka, obchodziła właśnie trzecią rocznicę ślubu… ze sobą. Według Onetu, który o tym napisał, „sologamia” jest częścią ogólnoświatowego zjawiska. Podobno ludzie coraz częściej „decydują się na małżeństwo w pojedynkę”, aby zachować „troskę o siebie i niezależność”. Pani Thiessen podczas ślubu wystąpiła wraz ze sobą w białej sukni, złożyła sobie przysięgę małżeńską, wygłosiła przemowę do gości i poczęstowała ich tortem. Chyba wyszło tanio, bo goście drugiej strony raczej nie przyszli – no, chyba że obecni mieli rozdwojenie jaźni. „Przysięga z tamtych czasów, ten rytuał mówienia sobie »tak« zawsze przypomina mi, gdzie chcę być w życiu” – mówi młoda pani. Ech, kiedyś wszystko było takie proste: lekarz określił jednostkę chorobową i było wiadomo, jak pomóc. A teraz – sologamia. I jeszcze każą się cieszyć.
Franciszek Kucharczak
Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.