Nowy rozdział

Modlitwa to podstawowy akt chrześcijańskiego patriotyzmu.

Każdej kampanii wyborczej towarzyszy napięcie, ale mam wrażenie (z całą świadomością, że to tylko wrażenie), że podczas żadnej kampanii do tej pory tylu Polaków nie prosiło Boga o dobry wynik wyborów. Stara maksyma św. Ignacego Loyoli zaleca, aby się modlić tak, jakby wszystko zależało od Boga, działając tak, jakby wszystko zależało od nas. W tej kampanii, przy całym towarzyszącym jej zaangażowaniu, mieliśmy wiele powodów liczyć tylko na Boga. Po całej serii ataków personalnych na Karola Nawrockiego, po demonstracjach rezerwy ze strony innych kandydatów prawicy – nadzieje zaczęły słabnąć. Choć jednocześnie ataki budziły coraz większą irytację społeczeństwa, a rezerwa innych liderów prawicy malała. I Bóg wysłuchał naszych modlitw.

Wybory pokazały, jak bardzo jesteśmy pękniętym społeczeństwem. Czy w tych warunkach solidarność narodowa jest jeszcze możliwa?

Należy odróżnić, używając rzymskich pojęć, dwie formy odbudowy jedności: reconciliatio i clementia. Pierwsze, pojednanie w ścisłym tego słowa znaczeniu, jest możliwe tam, gdzie racje są rzeczywiście podzielone i zgadzają się z tym obie strony. Na przykład gdy (załóżmy) są gotowe przyznać, że z obu stron (choć oczywiście nie tak samo, bo symetria nie występuje w naturze) naciągano prawo, a tylko stosowanie go w przyjęty sposób zapewnia elementarny ład społeczny. Zbyt „kreatywny” stosunek do prawa (na przykład stawianie w stan likwidacji telewizji publicznej, by przejąć nad nią polityczną kontrolę) zawsze będzie niszczył debatę publiczną i podważał zaufanie do państwa.

Są jednak sfery, w których konflikt polityczny jest po prostu odbiciem dylematów, które naród musi rozstrzygnąć, aby żyć. To na przykład dotyczy praw rodziny. W tym wypadku trzeba sobie „uświadomić, że stoimy wobec nadludzkiego, dramatycznego zmagania między złem i dobrem, między śmiercią i życiem”, więc że jesteśmy w sytuacji, w której się trzeba zaangażować i „bezwarunkowo opowiedzieć” (por. Evangelium vitae, 28).

Rozstrzygnięcie narodowego dylematu, a tym bardziej przezwyciężenie kryzysu, wymaga suwerennej władzy, która – realizując dobro wspólne narodu – powinna okazywać elementarny szacunek czy choćby zrozumienie dla sytuacji psychologicznej tych, wbrew którym musi działać. To właśnie Rzymianie określali mianem clementia. Wielkoduszność silnej suwerennej władzy to jedyna forma solidarności, gdy wychodzący z kryzysu naród rozstrzyga kwestie najważniejsze dla swego istnienia.

I czas przywrócić w naszych kościołach wprowadzoną po odzyskaniu niepodległości modlitwę o zachowanie Rzeczypospolitej i za jej Prezydenta. Modlitwę tę, po wszystkich niedzielnych Mszach, zaczęto odmawiać po zawarciu konkordatu między prezydentem Wojciechowskim i papieżem Piusem XI. Siłą rzeczy zanikła (w kraju) po wojnie. Formalnie dlatego, że komuniści jednostronnie zerwali konkordat, faktycznie – bo Polska straciła niepodległość i Związek Sowiecki narzucił nam kolaboracyjne rządy komunistyczne. Ale wcześniej modlitwa ta stała się nie tyle formalnym wymogiem konkordatu, co po prostu wspólną, wytrwale zanoszoną do Boga prośbą chrześcijańskiego narodu za swoje państwo. Porzucenie jej to jedno z nieprzezwyciężonych skutków systemu PRL-owskiego. Czas, żeby to trwale naprawić.

Nie wiemy, co przyszłość niesie ojczyźnie. Zaczyna się lepszy czas, oby trwał. Ale za niepodległe państwo i za tego, kto Majestat Rzeczypospolitej reprezentuje, i za jego kolejnych następców należy się modlić w każdych warunkach. Czas do tego wrócić; czas idealny.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marek Jurek