Odejścia i obawy

Poruszył mnie niedawno telefon od moich przyjaciół z Włoch.

Ks. Robert Skrzypczak Ks. Robert Skrzypczak

|

25.05.2025 00:00 GN 21/2025 Otwarte

dodane 25.05.2025 00:00

Poruszył mnie niedawno telefon od moich przyjaciół z Włoch. „Wiesz – usłyszałem głos Sandry – nasz don Vittorio dowiedział się, że ma dorodnego raka trzustki. Sprawa jest dość zaawansowana. Lekarze dają mu trzy, góra cztery miesiące życia”. Pomyślałem o księdzu Vittorio, którego co roku spotykałem w Porto Santa Margherita, gdzie powracał ze swoich wojaży – był misjonarzem, najpierw w Szwajcarii, potem w Irlandii, wreszcie w Kanadzie – by pobyć ze swoją wspólnotą neokatechumenalną, w której wzrastał i która uczyła go chrześcijańskich postaw. „Jak on to wszystko znosi?” – zapytałem z nieco ściśniętym gardłem. „Co chcesz, w końcu przez całe życie przygotowujemy się na spotkanie z Panem, cały czas słyszymy, jak bardzo nas kocha. Wreszcie człowiek będzie mógł o tym się przekonać”. Sandra postawiła mnie do pionu. Wszyscy boimy się odejścia. Własnego i naszych najbliższych. „Niech się nie trwoży serce wasze ani się nie lęka. Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę” – mówi Jezus. I dodaje: „Przyjdę znów do was”.

My, chrześcijanie, przecież wierzymy, że śmierć nie jest jedynie kresem cierpienia, a wręcz początkiem wiecznej radości; nie tylko odrzuceniem ciężarów, lecz rozpoczęciem nowego życia w nieustannej bliskości z miłującym Bogiem. Pewien opat benedyktyńskiej wspólnoty powiedział: „W klasztorze nie opłakujemy śmierci. Nie należy dopatrywać się w tym oschłości naszych uczuć. Wiemy, dokąd odchodzą nasi bracia. Pogrzeby zawsze są radosne. Nasze życie powinno być nowicjatem przed wiecznością. Całe życie liturgiczne mnicha przygotowuje go na ostatnie godziny”. Ich wiara w zmartwychwstanie nie jest jedynie przykładem „pozytywnego myślenia” czy sprytnego samooszukiwania. Jest niewzruszoną skałą, na której mogą się oprzeć – w dobrych chwilach, owszem, ale jeszcze bardziej w momentach cierpienia. Ich życie to nieustanne przygotowanie na śmierć. Prawdziwe życie nie jest tu, na ziemi. Każdego dnia trzeba się szykować na umieranie. Wszyscy rodzimy się po to, żeby spotkać Boga, a niektórzy pragną tego z całego serca. To normalne, że niecierpliwią się, by Go zobaczyć. Ta niecierpliwość pozwala wielu ludziom wierzącym przyjąć perspektywę odejścia z tego świata do innego w pokoju. Nie wyczekują samej śmierci, ale tego, co nastąpi po niej. „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat”. Wymaga to dojrzałej wiary i nadziei, karmionej przez wiele lat modlitwą i praktyką życia. Pozwalają one duszy nawet u kresu życia z ufnością spocząć w miłości Boga.

„Przez całe moje życie trzymałaś mnie za rękę, moja Matko” – pisał pewien mnich. „Czy to możliwe, żebym w tej właśnie godzinie poczuł, że Twoje palce się rozluźniają, a Twoja dłoń mnie puszcza? Z pewnością nie! Gdyby Twoja władcza dłoń zostawiła moją rękę, to niewątpliwie po to, by uchwycić połę swego płaszcza i mnie nim okryć. Matko mojej długiej wędrówki i Matko w mojej najważniejszej chwili, tak, owiń mnie w fałdy swego płaszcza na ten krótki moment; po czym, mając pewność, że przeszedłem przez bramę, nagle się oswobodzę, byś mogła usłyszeć mój śmiech. Śmiech dziecka, które śmieje się, bo dzięki trosce swojej Matki ze wszystkim sobie poradziło”.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..

Ks. Robert Skrzypczak Ks. Robert Skrzypczak