Czego nie pojmuję

Nie zdziwię się, jeżeli za rok usłyszymy o trzecich „Łagiewnikach w Warszawie”, albo – nie ograniczajmy wyobraźni – że ktoś ogłosi powstanie „warszawskiego” Lourdes, Fatimy czy La Salette…

Jaki ten świat jest ciekawy – mawiała mama mojej koleżanki, kręcąc głową, kiedy jakaś zagmatwana i nielogiczna sprawa przedstawiana była jako słuszna i oczywista. Jej powiedzenie przypomniało mi się tuż przed świętem Bożego Miłosierdzia, gdy zadzwoniła do mnie znajoma z pytaniem, gdzie właściwie są warszawskie Łagiewniki – w parku Moczydło czy w sanktuarium na ul. Żytniej. „O jednym i drugim miejscu piszą »warszawskie Łagiewniki«. To właściwie gdzie one są, bo w dwóch miejscach być nie mogą?” – stwierdziła przytomnie.

„Łagiewniki są tylko tam… gdzie są, czyli w Krakowie” – zaczęłam. Przyznałam, że nie pojmuję, dlaczego do miejsca, w którym św. Faustyna zmarła i gdzie są jej relikwie oraz oryginalny obraz Jezusa Miłosiernego pędzla Adolfa Hyły, porównuje się miejsca w Warszawie. Od lat z uporem próbuje się przekonać, że w stolicy miejscem odpowiednim do obchodzenia święta Bożego Miłosierdzia jest… park Moczydło w dzielnicy Wola, a konkretnie punkt, w którym w 2001 roku ustawiono figurę Jezusa Miłosiernego. Przed wojną w parku były glinianki i cegielnia, więc zapewne nie stanęła tu nawet stopa s. Faustyny, kiedy mieszkała w stolicy, zaś sam park powstał długo po wojnie. Skąd zatem to porównanie do Łagiewnik? I dlaczego od lat w parku Moczydło odbywają się centralne w archidiecezji warszawskiej uroczystości święta Bożego Miłosierdzia? Przy ul. Żytniej 1 mieszkała, modliła się i pracowała s. Faustyna Kowalska. I co najważniejsze: tutaj wielokrotnie objawiał się jej Jezus. Tu zapowiedział realizację głoszenia orędzia o Bożym Miłosierdziu, tu s. Faustyna miała widzenie swojej beatyfikacji oraz zagłady Warszawy w czasie zbliżającej się wojny, dlatego gorąco modliła się za stolicę i całą Polskę. Tutaj też Jezus podyktował jej słowa modlitwy: „O Krwi i Wodo…”, by odmawiała ją na przebłaganie za grzechy mieszkańców stolicy. Dziś ta modlitwa często odmawiana jest razem z Koronką do Bożego Miłosierdzia.

W tym roku, 1 sierpnia, minie sto lat od momentu, gdy s. Faustyna wstąpiła do klasztoru Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia właśnie w tym miejscu, przy ul. Żytniej. W stolicy, w czasie kilku pobytów, s. Faustyna spędziła w sumie niemal dwa lata.

Klasztor i kościół, zniszczone w czasie II wojny światowej, zostały odbudowane, a od kilku lat świątynia nosi nazwę sanktuarium św. Faustyny (parafia zaś jest pod wezwaniem Bożego Miłosierdzia i św. Faustyny). Sanktuarium temu, czyli miejscu, które wybrał Bóg i naznaczył je obecnością swoją oraz przyszłej świętej, zapewne niepotrzebne są inne przymiotniki czy porównania. Aczkolwiek rozumiem, że parafianie po latach słuchania o parku Moczydło jako „warszawskich Łagiewnikach” mieli potrzebę zaznaczenia – chyba po raz pierwszy w tym roku – że jest w archidiecezji miejsce naturalnie związane z s. Faustyną i głoszeniem orędzia o Bożym Miłosierdziu (są też klasztory w Derdach, Walendowie i na warszawskim Grochowie). Że tu jest sanktuarium, do którego można pielgrzymować przez cały rok, nie tylko w Niedzielę Miłosierdzia.

Cóż, jak widać, potrafimy sobie i innym komplikować życie. Dzielić zamiast łączyć. Dlatego nie zdziwię się, jeżeli za rok usłyszymy o trzecich „Łagiewnikach w Warszawie” albo – nie ograniczajmy wyobraźni – że ktoś ogłosi powstanie „warszawskiego” Lourdes, Fatimy czy La Salette, myśląc zapewne, że przyda to splendoru miejscu. Ale czy sprawie? I czy będzie ciekawiej? Na te pytania niech każdy sobie sam odpowie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Ewa K. Czaczkowska