Nowy numer 13/2024 Archiwum

Kardynał z ul. Szewczenki

Dziś o godz. 9.00 czasu białoruskiego zmarł kard. Kazimierz Świątek. - Gdyby wpadła tu zgraja z karabinami i kazaliby mi się wyrzec Boga i chcieli rozstrzelać, w tej sekundzie sam stanąłbym pod ścianą - powiedział nam, kiedy robiąc reportaż dla „GN” odwiedziliśmy go w Pińsku.

Te jego słowa pozostały dla mnie jak przesłanie  z czasów pierwszych chrześcijan – „życie – za wiarę”. W jego ustach brzmiały szczególnie wyraziście, bo sam podczas długiego 96 – letniego życia realnie stawał przed takimi wyborami. I zawsze wybierał Boga. Kard. Kazimierz Świątek - emerytowany metropolita mińsko-mohylewski i były administrator apostolski diecezji pińskiej nie bał się dawać świadectwa wiary.

Do końca za najpiękniejszą w życiu uważał wigilię dla Polaków, którą zorganizował na zesłaniu w Workucie. Kiedy wyciągnął rękę z opłatkiem, żeby złożyć kolegom życzenia wbiegł oficer z naganem.  - Stałem z wyciągniętą ręką z opłatkiem, a naprzeciw on z naganem – wspominał. - Patrzeliśmy czyja ręka pierwsza się opuści. „Grażdanin, w czasie katolickiej wigilii opłatek to symbol miłości, dzielimy się nim nawet z nieprzyjaciółmi – przerwał ciszę. I wtedy oficerowi opadła ręka. Kiedy wychodził Kazimierz Świątek zaintonował „Wśród nocnej ciszy”. Następnego dnia za karę wywieźli go w tundrę, gdzie trzeba było tworzyć nowy obóz. Kiedy stamtąd wyjeżdżał wznosiła się tam Inta - miasto powiatowe. Pod koniec zsyłki wezwał go NKW-dzista  i zapytał: „Jak to wszystko przeżyłeś i zostałeś żywy?”. -  „Zachował mnie Bóg” – odpowiedział. I wtedy enkawudzista zdecydował: „Wy swobodny”. Właśnie z takich cudów składało się życie Kardynała. Nie bez powodu w 2003 otrzymał od Jana Pawła II tytuł „Świadek wiary”.

Miał też wiele innych nagród i tytułów, ale żył bardzo skromnie. Po 62 latach przerwy w 2001 r. z jego inicjatywy zostało otwarte w Pińsku seminarium duchowne, w którym nauczano w języku białoruskim, lecz z lektoratem języka polskiego. Mógł mieszkać przy nim, albo w kurii pińskiej czy mińskiej, ale wybrał skromny dom pamiętający carskie czasy, bez kanalizacji i mediów przy słynnej ul. Szewczenki, gdzie rezydował nawet jako przewodniczący Konferencji Episkopatu Białorusi. Z jego powodu tę niebrukowaną drogę nazywali „Kardynalską”. Tu przyjmował niejednego dygnitarza. - Ambasadorowi USA polewałem wodą z wiadra ręce nad miednicą, to był prawdziwy Wersal – wspominał.

Podkreślał, że urodził się w Estonii, ale jego rodzice byli katolikami i Polakami z krwi i kości. Ojca zmobilizowano na front w sierpniu 1914 r. Zginął w obronie Wilna. Kazimierz przyszedł na świat w październiku. Nigdy się nie zobaczyli. Planował polonistykę na Uniwersytecie Wileńskim. Ale prefekt  z sodalicji mariańskiej namówił go na zamknięte rekolekcje pomaturalne w Pińsku. Jak mówił powołanie zawdzięczał pochowanemu w podziemiach pińskiej katedry  - pierwszemu biskupowi pińskiemu - Zygmuntowi Łozińskiemu. W czasie studiów wykryli u niego gruźlicę, kazali wziąć urlop. Ale młody kleryk wrócił z domu, żeby jeszcze raz pomodlić się nad grobem sprawcy powołania i cudownie wyzdrowiał. Potem przychodziły same życiowe próby. Po wybuchu II wojny brał udział w pracy konspiracyjnej. W kwietniu 41 aresztowany przez NKWD i uwięziony w Brześciu nad Bugiem Tam został skazany na karę śmierci, której wykonanie uniemożliwiło wkroczenie wojsk niemieckich. Po ponownym wkroczeniu Armii Czerwonej został w 44 uwięziony w Mińsku i w 45 skazany na 10 lat łagrów o zaostrzonym reżimie i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. Na Syberii pracował przy wyrębie tajgi, a potem przy stawianiu miasta pod Workutą. W 45 w ramach zwolnień więźniów politycznych z łagrów, na mocy decyzji Berii wrócił do Pińska. Znakomicie wykorzystał czas kiedy został  przewodniczącym Konferencji Episkopatu Białorusi. Rezultaty jego pracy widać gołym okiem. Doprowadził do odbudowania często z ruin i "uruchomienia" ponad 220 kościołów i parafii. Dzięki niemu do życia została przywrócona XVII-wieczna, zdewastowana katedra mińska i cały zespół kościelno-seminaryjny w Pińsku. Takich zasług można by wymieniać więcej. Niektórzy mieli zastrzeżenia do jego działań. Narzekali, że w seminarium pińskim - polski jest tylko językiem dodatkowym, że w diecezji Msze św. odprawia się po rosyjsku. Że Kardynał, aby realizować swoje zamysły musi ugodowo zachowywać się wobec białoruskich władz. Zarzuty łatwo stawić, ale o wiele trudniej duszpasterzować w tamtych warunkach. Tylko ci, którzy mieli okazję żyć tam jakiś czas mogą zrozumieć, że Kardynał wybierał najlepsze dla Kościoła opcje i umiejętnie wyprowadzał go ze stanu śmierci klinicznej, w jakiej przez czasy sowieckie się znajdował.

Nie wiem jak wygląda niebo, ale dla śp. Kardynała to pewnie tereny pełne jezior między Pińskiem, a Mińskiem. Często jadąc tędy zatrzymywał się przy żeremiach bobrów i obserwował je z zainteresowaniem. Narzekał przy tym, że go gonią w dalszą drogę, trzeba się spieszyć. Teraz będzie mieć na to czas.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Barbara Gruszka-Zych

od ponad 30 lat dziennikarka „Gościa Niedzielnego”, poetka. Wydała ponad dwadzieścia tomików wierszy. Ostatnio „Nie chciałam ci tego mówić” (2019). Jej zbiorek „Szara jak wróbel” (2012), wybitny krytyk Tomasz Burek umieścił wśród dziesięciu najważniejszych książek, które ukazały się w Polsce po 1989. Opublikowała też zbiory reportaży „Mało obstawiony święty. Cztery reportaże z Bratem Albertem w tle”, „Zapisz jako…”, oraz książki wspomnieniowe: „Mój poeta” o Czesławie Miłoszu, „Takie piękne życie. Portret Wojciecha Kilara” a także wywiad-rzekę „Życie rodzinne Zanussich. Rozmowy z Elżbietą i Krzysztofem”. Laureatka wielu prestiżowych nagród za wywiady i reportaże, m.innymi nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w dziedzinie kultury im. M. Łukasiewicza (2012) za rozmowę z Wojciechem Kilarem.

Kontakt:
barbara.gruszka@gosc.pl
Więcej artykułów Barbary Gruszki-Zych