Nowy numer 17/2024 Archiwum

„Tego kraju” już nie ma

Zwijamy się. Polska, w której się urodziłem i wychowałem, zapada w zimowy sen i w jakimś sensie powoli, ale znika.

Choć jesień w tym roku dość łaskawa, a na drzewach wciąż jeszcze sporo liści, nie da się ukryć, że idzie zima. Przyroda prędzej czy później jest nieubłagana, nawet jeśli coraz częściej szaleje za sprawą zmian klimatycznych. Zauważył to dawno temu Kościół, proponując nam w drugiej połowie listopada czytania mszalne poświęcone przemijaniu. Coś się musi skończyć, aby mogło nadejść nowe. Tyle, że pomiędzy tym „starym” a „nowym” zawsze trzeba przejść bolesne umieranie.

Refleksja dotycząca przemijania nie dotyczy jednak wyłącznie przyrody i naszego ziemskiego życia. Kilka dni temu dowiedziałem się, że w tym semestrze mam zajęcia ze studentami zaocznymi. Nie dostrzegłem ich w planie zajęć, bo wyrabiam już dwukrotność pensum i na liście zawierającej kilkuset pozycji te kilka spotkań zwyczajnie mi umknęło. Przez moją głowę przeszła myśl, aby się z kimś podzielić, w końcu zawsze pracownicy uczelni walczyli o godziny. Niestety, z kimkolwiek nie rozmawiam, wszyscy są już solidnie przeładowani. Do tej pory pisałem głównie o wakatach w szkołach podstawowych i średnich, i trochę znienacka dopadła mnie świadomość, że problem ten dotarł także na uczelnie. Zacząłem pracę 15 lat i byłem najmłodszy. Minęło półtora dekady i... nadal jestem jednym z najmłodszych. Co więcej, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę założyć, że kiedy osiągnę wiek abrahamowy, a uczelnia i ja wciąż będziemy żyć, dalej będę jednym z młodszych.

Czytaj też: Koniec państw narodowych?

Nie wchodząc w głębszą analizę przyczyn trudno mi nie odnieść wrażenia, że pewna rzeczywistość przemija. Problem w tym, że wiosny za bardzo nie widać. Jesień zaczyna przytłaczać nie tylko szkoły czy uczelnie, ale także urzędy i inne zakłady pracy. Jako społeczeństwo starzejemy się w niespotykanym dotąd tempie. W 2030 roku w zasadzie jedynie na Kaszubach i w Małopolsce liczba osób w tzw. wieku produkcyjnym będzie przekraczać liczbę osób w wieku nieprodukcyjnym.  

Jednocześnie za wyjątkiem obszarów aglomeracyjnych największych polskich miast jesteśmy świadkami dynamicznego procesu wyludniania się. Polska prowincja pustoszeje i starzeje się w jeszcze szybszym tempie niż wskazują to ogólne prognozy demograficzne. W wielu miejscach seniorzy jesień życia spędzą w radykalnej samotności, często bez większych szans na opiekę. Może miejsca te nie doświadczą natychmiast losów bieszczadzkich miejscowości, które po powojennych wysiedleniach zostały w ciągu 70 lat niemal całkowite zagarnięte (a może odzyskane?) przez naturę. Jeśli jednak spojrzymy na tereny byłego NRD, miejsce ludzi prędzej czy później zajmą inne drapieżniki. Pewnie skala tych procesów będzie u nas wolniejsza za sprawą patodeweloperki i zalewania betonem każdej wolnej przestrzeni w celach inwestycyjnych, bo bogacący się mieszkańcy metropolii będą kupować inwestycyjnie działki na prowincji. Tyle że nie każda prowincja jest inwestycyjnie atrakcyjna. 

Kiedy o tym wszystkim myślę, a jednocześnie przyglądam się galopującemu procesowi sekularyzacji, nachodzi mnie jesienna refleksja, że „tego kraju” już nie ma. Zwijamy się. Polska, w której się urodziłem i wychowałem, zapada w zimowy sen i w jakimś sensie powoli, ale znika. Jeśli się obudzi, będzie mieć twarz Ukraińców, Gruzinów, Uzbeków, Pakistańczyków czy Filipińczyków.
Nie da się, Drogi Czytelniku, dłużej łudzić, że będzie inaczej, że prognozy przesadzone, że będzie jak dawniej. Nie będzie. Wszystko się zmienia. Także Kościół, bo niezależnie od wyników trwającego Synodu zobaczyliśmy, że nowa twarz tego Kościoła będzie zdecydowanie bardziej, hm, nie-biała. Nie, to nie oznacza, że ta twarz będzie brzydsza albo jakaś gorsza. Ale z pewnością będzie diametralnie inna.

Część z nas pewnie nie dotrwa do tej nowej wiosny i Kościoła, i Polski. Patrząc na dzieci wiem jednak, że one na pewno będą żyły w zupełnie innej rzeczywistości. A to wielkie wyzwanie i dla mnie, i dla nas wszystkich, żeby pomyśleć, jak przygotować zarówno siebie, jak i tych młodszych, na całkiem nowy świat. Nim jednak nadejdzie, brace yourself, winter is coming!   

„Tego kraju” już nie ma   „To wielkie wyzwanie, żeby pomyśleć, jak przygotować zarówno siebie, jak i tych młodszych, na całkiem nowy świat”. Unsplash

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

dr Marcin Kędzierski

adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami ich autorów i nie odzwierciedlają poglądów redakcji