Wychowywałem się w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia w cieniu autorytetu kard. Stefana Wyszyńskiego, choć niekoniecznie jego religijnego nauczania.
Z obchodów milenium zapamiętałem słowa nienawistnej propagandy, kierowanej wobec niego w trakcie szkolnych apeli. Trudno było wtedy pojąć historyczny wymiar listu biskupów polskich do niemieckich, ale kierując się zaufaniem do księdza prymasa, odrzucało się wszystkie oskarżenia o narodową zdradę. On kierował nasze oczy i serca w stronę Jasnej Góry, co wzmacniane było później peregrynacją obrazu nawiedzenia. Sama obecność na takich uroczystościach była ważnym świadectwem wiary i aktem budującym poczucie wspólnoty. Bez głębszego teologicznego uzasadnienia te uroczystości budowały prostą mariologię moją i wielu moich rówieśników.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.