Nowy numer 18/2024 Archiwum

Partia Kierowców

Czy udział w wyborach ma sens, jeśli prawdziwą władzę mają partie, które formalnie nie istnieją?

W zbliżających się wyborach będziemy mogli oddać głos na jeden z siedmiu komitetów. Episkopat przypomina w swoim wyborczym vademecum, że jako katolicy mamy moralny obowiązek pójść do urn. Co więcej, wybrać tych, którzy nie sprzeciwiają się nauczaniu Kościoła. Znajdziemy tam też jednak wskazówkę, aby wspierać te partie, które „troszczą się o etyczny kształt procesów gospodarczych, sprzeciwiając się ekonomii, która zabija”.

Problem polega na tym, że w zasadzie wszystkie komitety w mniejszym lub większym stopniu prezentują neoliberalne, anty-solidarystyczne (a co najmniej a-solidarystyczne) podejście do polityki gospodarczej. Jedne bardziej, inne mniej, ale trudno powiedzieć, aby programy polityczne polskich partii były jakoś szczególnie zbieżne z programem, który choćby w encyklice Laudato Si zaproponował papież Franciszek. Trudno też dostrzec w działaniach partii „zaangażowanie na rzecz wewnętrznego i zewnętrznego pokoju, będącego podstawowym warunkiem realizacji dobra wspólnego”. Politycy w telewizjach informacyjnych bowiem raczej zagrzewają nas, potencjalnych wyborców, do walki na śmierć i życie.

Kierując się zatem literalnie tym wyborczym vademecum, powinniśmy albo wybory zbojkotować, albo oddać głos nieważny. Dla jasności – do niczego takiego nie namawiam. Ostatecznie każdy sam rozezna w sumieniu, jak zagłosować. Tyle, i to smutniejsza część tej historii, że w gruncie rzeczy Twój wybór i tak nie będzie mieć aż tak dużego znaczenia. Nie tylko dlatego, że prawdopodobieństwo sytuacji, w której Twój pojedynczy głos zdecyduje o wyniku wyborów, jest tak samo duże jak to, że zginiesz potrącony przez samochód w drodze do lokalu wyborczego.

Ten nieco żartobliwy (choć wcale niebanalny) argument można jeszcze skontrować innym, mówiącym o naszej odpowiedzialności za wspólnotę polityczną. Jest jednak inny argument, który czyni akt wrzucenia karty wyborczej jeszcze mniej istotnym. Żyjemy w tyranii lobbystów i sondaży. To oznacza, że prawdziwą władzę mają partie, które formalnie nie istnieją. Jest kilka takich partii – Partia Globalnego Kapitału, Partia Indywidualizmu, Partia „Zdrowego Rozsądku”, Partia Alkoholu. Choć oficjalne ugrupowania polityczne robią wiele, aby pokazać, jak bardzo się od siebie różnią, tak naprawdę w wielu kluczowych sprawach ich decyzje są zdeterminowane stanowiskiem tych niewidzialnych partii. Zresztą to właśnie „Partia Sondaży” stoi za zaostrzeniem języka wszystkich ugrupowań w stosunku do absurdalnych skądinąd słów prezydenta Ukrainy.

Mamy jednak jeszcze jedną, niewidzialną partię, która współrządzi w Polsce od początku transformacji ustrojowej. To Partia Kierowców. Choć w ostatnich latach nieco słabnie, to wciąż odgrywa bardzo ważną rolę w polskiej debacie publicznej.  Zeszłotygodniowa historia wypadku na autostradzie A1, w którym trzyoosobowa rodzina spłonęła żywcem w wyniku zepchnięcia z drogi przez rozpędzonego szaleńca, podobnie zresztą jak każdy tego typu wypadek czy uliczne wyścigi samochodowe, przypominają mi o sile tego ugrupowania.

Czytaj też: Bez imigrantów nie damy rady? O aferze wizowej inaczej

Niby się oburzamy, niby wiemy, że trzeba coś z tym zrobić. Udało się nawet niedawno po 25 latach (!) zwaloryzować wysokość mandatów. Ale w walce z mordercami na drogach wciąż jesteśmy bezradni. Także, a może przede wszystkim dlatego, że zdecydowana większość nas-kierowców jest potencjalnymi mordercami. W końcu przekraczając dopuszczalną prędkość, dostosowaną do specyfiki danej trasy, czy łamiąc inne przepisy Kodeksu Drogowego, akceptujemy takie ryzyko. Z tego powodu wielu z nas oburza się na policyjnych „tajniaków” na drogach, pomstuje na wprowadzanie odcinkowych pomiarów prędkości, utyskuje na wysokość mandatów czy domaga się kasowania punktów karnych. W jakimś sensie „wszyscy jesteśmy winni”, cytując papieża Franciszka.

Prędkość zabija. Nie ma „szybko, ale bezpiecznie”. Oczywiście w pierwszej kolejności zabierzmy się za szaleńców, którzy pomylili drogę z torem Formuły 1. Nie łudźmy się jednak, że to rozwiąże problem. Tak, potrzebujemy więcej zwykłej, ludzkiej życzliwości wobec innych użytkowników dróg.  Tak, zachęcajmy do bardziej ostrożnej jazdy. Ale bez ostrzejszych regulacji, które będą skrupulatnie egzekwowane, za wiele się nie zmieni. Dlatego pytam Cię, Drogi Czytelniku, co byś powiedział na wprowadzenie odcinkowego pomiaru prędkości na WSZYSTKICH autostradach, drogach szybkiego ruchu i drogach krajowych w Polsce?

Partia Kierowców   Sala Posiedzeń Sejmu Roman Koszowski / Foto Gość

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

dr Marcin Kędzierski

adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami ich autorów i nie odzwierciedlają poglądów redakcji