Nowy numer 17/2024 Archiwum

Bez imigrantów nie damy rady? O aferze wizowej inaczej

Można utyskiwać, że Polska w ostatnich latach przyjęła tysiące muzułmańskich imigrantów, i to wbrew politycznym deklaracjom partii rządzącej. Tyle, że bez zastrzyku siły roboczej z zagranicy utrzymanie aktualnego modelu rozwoju gospodarczego będzie zwyczajnie niemożliwe.

Afera wizowa była już analizowana z różnych perspektyw. W debacie pojawiło się tak wiele tropów, że trudno się w tym wszystkim połapać. Dodatkowo mamy całą masę „zamulaczy” w postaci przekazów kampanijnych. Z jednej strony usłyszymy, że jest to „największa afera III RP”. Z innej, że wszystkiemu winna jest UE, która narzuca nam mechanizm relokacyjny (i tu wjeżdżają obrazki z włoskiej Lampedusy). Informacyjny bigos.

Józef Mackiewicz miał kiedyś powiedzieć, że tylko prawda jest ciekawa. Nic bardziej mylnego. Prawda przeważnie jest nudna. Tak jest też i w tym przypadku. Czym innym bowiem są SETKI TYSIĘCY pozwoleń na pracę dla obcokrajowców, wydawane głównie obywatelom Ukrainy czy Białorusi, a czym innym jest problem SETEK „wiz za łapówkę”. To wszystko się nam jednak miesza. Sto czy sto tysięcy. Milion czy miliard.  Dla większości z nas to żadna różnica. Liczą się emocje, nie fakty.

A fakty są takie, że nie jest to wcale „największa afera III RP”. Wystarczy przypomnieć, że rząd Zjednoczonej Prawicy wciąż nie może spełnić warunków, niezbędnych do odebrania ponad 100 mld złotych należnych Polsce z tytułu unijnego Funduszu Odbudowy. Afera wizowa to przy tym drobnostka. Zresztą w ostatnich 30 latach znalazłoby się co najmniej kilkadziesiąt afer, także na koncie PiS, które bez trudu przykrywają tę sprawę. Zdążyliśmy się zresztą na dużo większe afery znieczulić.

Czytaj też: Kampania wrześniowa. Happy endu nie będzie

Fakty są jednak i takie, że nie da się powiedzieć „Polacy, nic się nie stało”. Proszę to choćby powiedzieć funkcjonariuszom Straży Granicznej, którzy w imię bezpieczeństwa narodowego na rozkaz władz dokonywali nieetycznych pushbacków, podczas gdy przedstawiciele tej samej władzy sprzedawali w Mińsku wizy za 1000 dolarów. Proszę to też powiedzieć urzędnikom służby zagranicznej, którzy widzieli wizowe patologie od lat i niewiele mogli z tym zrobić, bo w cały proceder były zamieszane inne służby naszego państwa. Mamy zatem kolejny dowód, że polskie państwo działa czasem jak prywatny folwark, i dopiero sygnał zza Oceanu sprawił, że ktoś postanowił ten bajzel ogarnąć.

Poza wątkiem słabości państwa afera wizowa ma jednak jeszcze jedno, o wiele głębsze dno. Podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku wielu komentatorów nie mogło wyjść ze zdumienia, dlaczego kanclerz Angela Merkel łamie unijną politykę azylową i dodatkowo wbrew woli wielu swoich wyborców uruchamia w Niemczech tzw. Willkomenskultur. Wyjaśnienie jest jednak bardzo proste. Niemiecki biznes dał Pani Kanclerz jasno do zrozumienia, że dla podtrzymania wzrostu gospodarczego niezbędne jest ściągnięcie milionów rąk do pracy. Pan każe, sługa musi. Takie jest odwieczne prawo kapitalizmu. Nie ma alternatywy, jak mawiała Margaret Thatcher.

Patrząc na naszą rodzimą aferę, mam déjà vu. Przecież to nie kto inny, jak właśnie polski biznes zgłasza do urzędów pracy zapotrzebowanie na pracowników zagranicznych. Można utyskiwać, że Polska w ostatnich latach przyjęła tysiące muzułmańskich imigrantów, i to wbrew politycznym deklaracjom partii rządzącej. Tyle, że bez zastrzyku siły roboczej, i to nie tylko z Ukrainy czy Białorusi, ale także Uzbekistanu, Indii, Bangladeszu czy Filipin, utrzymanie aktualnego modelu rozwoju gospodarczego będzie zwyczajnie niemożliwe. Zwłaszcza w obliczu katastrofalnych prognoz demograficznych.

Kiedy w debacie publicznej pojawia się informacja, że jakaś firma zagraniczna zainwestuje w Polsce ogromne pieniądze, eksperci ekonomiczni rozpływają się w zachwytach, bo wiadomo – są inwestycje zagraniczne, będzie wzrost PKB! Tylko czy ktoś zadaje sobie pytanie, kto na tym wzroście skorzysta? Albo jakie to będzie mieć konsekwencje środowiskowe lub społeczne, choćby w kontekście konieczności integracji tysięcy obcokrajowców, bo Polaków zdolnych do pracy w promieniu 50 kilometrów od nowej fabryki już nie ma? Wreszcie – po co nam tak właściwie ten wzrost PKB? I czy ten model rozwoju jest na dłuższą metę do utrzymania?

Powiedzmy to sobie wprost. Jeśli chcemy podtrzymać wzrost gospodarczy i dotychczasowy poziom życia, a jednocześnie sprostać wyzwaniom szybko starzejącego się społeczeństwa, będziemy musieli ściągać nad Wisłę miliony imigrantów z całego świata. Z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Czy jest alternatywa? Tak. Przejście do modelu tzw. postwzrostu. Radykalne ograniczenie produkcji i konsumpcji. Zmniejszenie dochodów. Przekierowanie zasobów pracy w kierunku zawodów społecznie użytecznych. Utopia? Oczywiście. Tylko, Drogi Czytelniku, czy wizja podtrzymania modelu gospodarczego, która zakłada konieczność ściągnięcia do Polski w perspektywie najbliższych 25 lat co najmniej kilku milionów (!) imigrantów zarobkowych z Afryki i Azji nie brzmi równie abstrakcyjnie?

Bez imigrantów nie damy rady? O aferze wizowej inaczej   „Jeśli chcemy podtrzymać wzrost gospodarczy i dotychczasowy poziom życia, a jednocześnie sprostać wyzwaniom szybko starzejącego się społeczeństwa, będziemy musieli ściągać nad Wisłę miliony imigrantów z całego świata”. Istock

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

dr Marcin Kędzierski

adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami ich autorów i nie odzwierciedlają poglądów redakcji