Nowy numer 17/2024 Archiwum

Ludzie i teologia

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: p o e z j a i d o b r o ć... i więcej nic... C. K. Norwid

Mario Angel Flores. Oliwkowa twarz, skupiona, gotowa stale do łagodnego uśmiechu. Mówi cicho i wolno. Pracuje w Mieście Meksyk. Co za nazwisko, co za imiona – jak z książek o konkwistadorach albo jak ze składu któregoś z zespołów Primera Division. Ivancso. Ponury Węgier o imieniu Istvan. Z Nyiregyhaza, specjalista od teologii wschodniej. Siwy, brodaty, teraz nieco smutny. O czymkolwiek mówi bądź pisze – zawsze będzie to o teologii bizantyjskiej, prędzej czy później. Na palcu błyska złoty pierścionek. Jest księdzem greckokatolickim. Uśmiech rezerwuje na specjalne okazje, gdzieś dwa razy na tydzień obrad.
Paul McPartlan, Anglik, ale tu reprezentujący Amerykański Uniwersytet Katolicki w Waszyngtonie. Entuzjasta, posiadający ponoć (zdaniem licznych tu anglofonów) zasób słów zbliżony do słownika Szekspira.

Dominic Veliath, salezjanin z Bangalore w Indiach. Dwa lata temu widziałem, jak strażacy wycinali otwór w drzwiach hotelowego pokoju, żeby dostać się do jego nieprzytomnego ciała skręconego na podłodze. Potem leżał wiele dni w Gemelli. Teraz zdrów jak ryba z Gangesu. Fruwa między kontynentami, sekretarzuje Episkopatowi Indii, pisze. Krytykuje nasze projekty. Paul Rouhana, Libańczyk, serdeczny człowiek. Jego brat gra w jakimś paryskim zespole rockowym. Paul ma zawsze przy sobie płyty brata i sporo dystansu do wszystkiego. Kwestionuje też wypracowany w cywilizacji łacińskiej stosunek do czasu. Polega to w zasadzie na notorycznym spóźnianiu się na obrady. Savio, Chińczyk z Hongkongu, o nazwisku Hon Tai-Fai. Azjatycki tygrys. Patrząc na sposób, w jaki pracuje, można zrozumieć, że tezy o naturalnym pracoholizmie chińskim nie muszą być przesadzone. Przemiły człowiek. Kolejny w naszym gronie salezjanin. Sara Butler, nowojorska zakonnica. Fizycznie chucherko, zabiera głos rzadko, niewyraźnie. Ale trafia w dziesiątkę za każdym razem.

Johannes Reiter i John Cavadini, Niemiec i Amerykanin, moralista z Moguncji i etyk z uniwersytetu South Bend w amerykańskim stanie Indiana, stary kawaler i ojciec siedmiorga dzieci. Siedzą obok siebie, coś tam do siebie szepczą, naradzają się, kreślą, podśmiechują. Portugalski kapucyn, Fernando Ventura. Mieszka w Lizbonie tuż obok Estadio da Luz, stadionu Benfiki. Wewnętrznie prosty, bardzo szlachetny, skromny człowiek. Nasz tłumacz, świetny zresztą. Wieczorami można go spotkać prawie zawsze w sali telewizyjnej, może uzależniony, może samotny, a może tylko kibic. Teraz ziewnął potężnie w kabinie dla tłumaczy, wzbudzając aplauz wszystkich, którzy mieli w tym momencie słuchawki na uszach. Zaraz grzecznie przeprosił w sześciu językach. Obrigado, Fernando, za wiele spraw.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy