Nowy numer 17/2024 Archiwum

Knedliczki dla czterech pancernych

Operacja "Dunaj" w 1968 r. zakończyła się sukcesem. Sytuacja w walczącej o wolność Czechosłowacji wróciła do "normy". Nawiązująca do tych wydarzeń komedia Jacka Głomba okazała się porażką.

Z prostego powodu. Komedia powinna śmieszyć, a polsko-czeska produkcja „Operacja Dunaj” nie spełnia gatunkowych wymagań. Trzeba przyznać, że reżyser miał trudne zadanie, bo niełatwo nakręcić komedię o jednym z najbardziej haniebnych wydarzeń w historii PRL-u. Nie zrobili tego nawet Czesi, ofiary niechcianej „bratniej pomocy”, zafundowanej im w 1968 r. przez wojska państw Układu Warszawskiego. Zdławiła ona na długi czas ich marzenia o wolności.

T-34 w akcji
Film rozpoczyna się w Legnicy w pierwszym dniu inwazji. Czwórka pancerniaków w pamiętającym czasy II wojny światowej sfatygowanym T-34 wyrusza na Czechosłowację. Załogę czołgu stanowią wyrzucony z uniwersytetu student, ogłupiony polityczną indoktrynacją i serialem „Czterej pancerni i pies” Jasiu, dowódca czołgu Edek i dumny ze swojego tatuażu kapral Romek. Przekonani, że jadą odpierać niemiecką inwazję na Czechosłowację, czołgiści po przekroczeniu granicy gubią drogę. Na dodatek, zmorzeni snem, „parkują” w czeskiej gospodzie, gdzieś na prowincji. Uszkodzony czołg nie nadaje się do dalszej jazdy, a czterej pancerni spotkają się z mało entuzjastycznym przyjęciem. Przynajmniej na początku, bo później stosunki między nacjami się zacieśniają. W konfrontacji z rzeczywistością, kiedy okazuje się, że Czesi wcale nie życzą sobie sąsiedzkiej pomocy, bohaterowie szybko dojrzewają politycznie.

Wygrali Czesi
Z pewnością na uwagę zasługuje znakomity pomysł, jakim było nieoczekiwane lądowanie czterech pancernych w czeskiej gospodzie. To mogło być punktem wyjścia do konfrontacji postaw obu skonfliktowanych stron czy kompromitacji utartych o sobie stereotypów w stylu znanym nam doskonale z czeskich komedii. Chociażby z filmów Menzla, który zresztą wystąpił tu w roli dróżnika, nawiązując do swoich „Pociągów pod specjalnym nadzorem”. Niestety, im dalej, tym gorzej. Film zmierza w stronę komedii absurdu, zapominając jednak, że w dobrym filmie tego gatunku absurdalny humor i dowcip bierze się najczęściej z głębokiego rozpoznania rzeczywistości i umiejętności przełożenia jej na ekran. Rozpoznanie może i było, ale umiejętności zabrakło, co sprawia, że film wlecze się niemiłosiernie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dziennikarz działu „Kultura”

W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.

Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza