Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Życiorys sfotografowany

Już samo zaproszenie na wystawę wzbudza zainteresowanie. Dostajemy do rąk reprodukcję dyplomu noblowskiego, który 9 października 1980 r. otrzymał w Sztokholmie Czesław Miłosz.

Poeta czyszczący sobie buty przed uroczystością noblowską w 1980 r. Drzewa, które widział z okna domu w Grizzly Peak, kiedy był profesorem Uniwersytetu w Berkeley. Wnętrze mieszkania przy ul. Bogusławskiego w Krakowie. Te i inne zdjęcia, wraz ze szczegółowymi opisami, można oglądać na wystawie „Czesław Miłosz. 1911–2004. Życie i dzieło. W rocznicę Nobla i Ocalenia” w holu kamiennym Urzędu Miasta, a od grudnia w Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie. – Wydanie Miłoszowego tomiku Ocalenie było dla polskiej poezji takim przełomem jak Ballady i romanse Mickiewicza – mówił podczas otwarcia literaturoznawca Aleksander Fiut, od 25 lat zaprzyjaźniony z autorem Pieska przydrożnego. Dopiero nagroda Nobla stała się okazją do poznania poety w ojczystym kraju. Ekspozycja przypomina też nadanie poecie honorowego obywatelstwa miasta Krakowa, stale obecnego w jego życiu i twórczości. „Wyjechałem z Krakowa, z mego mieszkania przy ul. Św. Tomasza w końcu 1945 r. i wróciłam na kilka dni latem 1981 r., a na dobre dopiero w 1989 r. Kraków jest dla mnie chyba jedynym miastem przypominającym moje uniwersyteckie Wilno” – napisał.

Wiersze bez rymów
Wystawa podzielona jest na części. Wszystko zaczyna się w rodzinnym dworku w Szetejnach (dziś na miejscu dawnych zabudowań gospodarczych wzniesiono dom pracy twórczej), a kończy się w Krakowie. Na jednej planszy widzimy miejsca urodzin i dzieciństwa Miłosza sprzed prawie wieku, a obok te same obiekty dziś. Zdjęcia z wizyty na Litwie po 52 latach, kiedy otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu w Grodnie i tytuł honorowego obywatela Republiki Litewskiej. I kolejne fotografie – z Wilna, Warszawy, wreszcie Paryża, gdzie w 1950 r. zostaje sekretarzem ambasady i popełnia swego rodzaju „poetyckie samobójstwo”, decydując się na emigrację. Potem pojawia się Ameryka, Kalifornia, Berkeley, gdzie jesienią 1962 r. otrzymał stanowisko wykładowcy literatury polskiej. – Nie zdawałem sobie sprawy z rozpaczliwego położenia mojej rodziny w latach 50. – napisał w bardzo osobistym liście odczytanym podczas wernisażu Antoni Miłosz, syn poety. – Oferta pracy na uniwersytecie w Berkeley była wydarzeniem cudownym.

To syn Antoni towarzyszył ojcu we wszystkich ważniejszych podróżach. Widzimy go na zdjęciach „noblowskich”. Żeby ich nie rozpoznawano, próbowali wtedy kupić sztuczne wąsy i peruki.
– Zwykłych ludzi w Ameryce zdziwiło, że Nobla dostał twórca piszący w innym języku – wspomina. „Skąd wiadomo, że dobrze pisze?” – pytali. A kiedy przeczytali tłumaczenia, byli rozczarowani, że w wierszach brak rymów.

Wizyta u profesora
Wystawa miała już premierę w Lipsku i Wyszehradzie. – Ta inauguruje działalność „The Milosz Institute” w Polsce – mówi jego szefowa, Agnieszka Kosińska. – To kalendarium życia i twórczości poety, niosące duży ładunek edukacyjny. Kosińska, która przez ostatnie osiem lat była sekretarką Miłosza, przyznaje, że przygotowanie ekspozycji to dla niej sposób na znalezienie dystansu do niezwykłej osoby, z którą pracowała. – Profesor często powtarzał słowa Simone Weil: „Dystans jest duszą piękna”. Na co dzień nie mogłam go postrzegać jako wielkiego poety, to by uniemożliwiało pracę, nie da się pracować z wielkim poetą, można tylko z człowiekiem.

Współorganizator ekspozycji, Grzegorz Musidlak, był autorem jednej z pierwszych prac maturalnych o Miłoszu. – To dla mnie kolejny sposób poznawania jego dzieła – mówi. Wśród wielu fotogramów znajdują się i te, które zrobił nasz redakcyjny kolega, Marek Piekara, kiedy w maju 2003 r. odwiedziliśmy profesora. Dałam wtedy poecie do podpisu kolejny tom dzieł wybranych. Nie chciał złożyć autografu długopisem, zaczął szukać swojego pióra. W sypialni, w pidżamie, przy komputerze. Marek chodził za nim i fotografował. Ostatecznie pióro tkwiło w wewnętrznej kieszeni zmienionej przed naszym przyjściem marynarki. „Barbarze, jeszcze jedna dedykacja” – napisał mi wtedy, śmiejąc się. Dziś na tych zdjęciach jeszcze słychać tamten śmiech. I zdaje się, że pachną ustawione na stole białe lilie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy