Dziury, przełomy i koleiny na polskich drogach przyczyniają się do powstawania większej ilości złomu, niż kiedykolwiek może spaść z nieba

Na czerwonym pasku przeczytałem, że na Polskę spadną szczególnie jadowite fragmenty amerykańskiego satelity szpiegowskiego. Napięcie stopniowo rosło: pewne źródła sąsiedzkie (ale czy pewne?) poinformowały, że satelita uderzy w okolicach Chorzowa. W pewnej (ale czy pewnej?) telewizji sugerowano, że upadek nastąpi na linii łączącej Leszno, Warszawę i Terespol, a w pewnej – niepewnej gazecie zamieszczono mapę, z której wynikało, że do zderzenia złomu z Ziemią dojdzie gdzieś między kołami podbiegunowymi, czyli w zasadzie wszyscy są zagrożeni. Bruce Willis, doświadczony wybawca globu od obiektów spadających – milczał.
Na wszelki wypadek postanowiłem spytać zaprzyjaźnione autorytety, co sądzą na ten temat. Szwagier brata, dla mnie autorytet w sprawach telekomunikacji (a telekomunikacja bez satelitów jest jak żołnierz bez karabinu, albo jak student bez dwójki), stwierdził, że co do ruchu ciał niebieskich nie będzie się wypowiadał, natomiast miałby parę uwag związanych z ruchem pojazdów czterokołowych. Większość tych uwag nie nadaje się do powtórzenia na łamach katolickiego tygodnika – zasadniczym ich przesłaniem była konstatacja, że ewentualne zderzenie nie jest w stanie pogorszyć stanu polskich dróg. Ich dziury, przełomy i koleiny przyczyniają się do powstawania większej ilości złomu niż kiedykolwiek może spaść z nieba. I tym powinni się zająć nasi politycy, zamiast straszyć.
Potem spotkałem weterana walk z czerwoną gwiazdą, który miał doświadczenie w wybijaniu kraju satelickiego z trajektorii wokół Związku Sowieckiego. W jego czasach też mówiono o amerykańskich rakietach, o wielkiej celności – podobno mogły się pomylić najwyżej o jedno biurko w siedzibie jedynej (nie licząc satelickich stronnictw) wówczas partii. Uśmiechnął się do wspomnień i zaczął marzyć, w co mogłaby teraz trafić tona kosmicznego żelastwa. Zostawiłem go i zadzwoniłem do kolegi, autorytetu w sprawach Unii Europejskiej – w końcu Unia nas chyba nie zostawi bez pomocy.
Upewnił mnie, że nie, a na dowód przedstawił program obrad Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego, który podczas jednego z lutowych posiedzeń zajmował się europejską polityką kosmiczną, a oprócz tego m.in. dyrektywą w sprawie instalacji urządzeń oświetleniowych i sygnalizacji świetlnej na kołowych ciągnikach rolniczych i leśnych oraz definicją win aromatyzowanych, wprowadzaniem do obrotu wód mineralnych i ochroną przed polami elektromagnetycznymi. Ogrom zadań ostatecznie mnie uspokoił: satelita nie spadnie, bo nie da się takiego zdarzenia umieścić w programie obrad.
«
‹
1
›
»
oceń artykuł
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się