Powtarzaj kłamstwo tak długo, aż ludzie uwierzą, że jest prawdą. Ta Goebbelsowska zasada sprawdza się prawie zawsze. Wielu ludzi uwierzyło, że eutanazja jest aktem miłosierdzia.
Śmierć bez życzenia
Ambasador Holandii w Polsce Marnix Krop powiedział kiedyś, że „holenderskie społeczeństwo zawsze starało się w duchu powszechnej zgody decydować o rozwiązaniach prawnych pasujących do jego stylu myślenia. Wolność i możliwość samostanowienia o sobie zajmują bardzo wysokie miejsce w hierarchii wartości”. Powyższe credo znalazło wyraz w ustawie z 2002 roku: Holandia przyjęła prawo legalizujące eutanazję. W praktyce nie była zabroniona od lat. Wcześniej lekarz musiał tylko przekazać raport po eutanazji do prokuratury, która decydowała o wszczęciu lub zaniechaniu postępowania. Ponieważ jednak to sam lekarz był świadkiem w swojej sprawie, żadne postępowania właściwie się nie toczyły. Nowa ustawa miała bardziej regulować i pozwalać na ściślejszą kontrolę eutanazji. Lekarz musi mieć pewność, że ból pacjenta jest nie do zniesienia, a on sam wielokrotnie powinien prosić o skrócenie życia.
Jednocześnie ten sam ambasador Krop starał się przekonać, że eutanazja w Holandii jest...nielegalna. Jego zdaniem, sąd może tylko zrezygnować z wymierzenia kary, jeśli zostały spełnione „kryteria staranności”. Wyraźnie skrytykował tę opinię Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej, który poznawał problem na miejscu. Jego zdaniem, nie ma mowy o postępowaniach karnych, nawet w przypadku braku zgody pacjenta na eutanazję. „Liczne przypadki poddawania eutanazji chorych, którzy ze względu na swój stan (np. śpiączka, otępienie) nie mogą być uznani za zdolnych do świadomej prośby o zadanie im śmierci, osób niepełnoletnich, z ciężką depresją czy ostatnio także (na prośbę rodziców) uśmiercanie noworodków z poważnymi wadami wrodzonymi (...) nie kończą się nawet upomnieniem ze strony rejonowych komisji kontroli eutanazji” – pisał Radziwiłł 2 lata temu w „Rzeczpospolitej”. Według oficjalnych statystyk, obecnie w Holandii wykonuje się ponad 3000 eutanazji. Jest jednak liczba 20 tys. „zabiegów”, w wyniku których pacjenci umierają: przestaje się ich żywić i podawać płyny, jednocześnie podając silne środki znieczulające.
Między cierpieniem a cynizmem
Niedawne wydarzenia we Włoszech i śmierć Eluany Englaro otwierają kolejny rozdział w walce o legalizację eutanazji. W jej przypadku nie było mowy nawet o wyrażonej woli, zadecydowała rodzina, a sąd oznajmił, że nie będzie robił problemów. Nie było też mowy o uporczywej terapii (wtedy, gdy agonia jest nieunikniona, można zaprzestać stosowania środków podtrzymujących życie). Podobnie jest w przypadku apelu, jaki w „Dzienniku” opublikowała niedawno pani Barbara Jackiewicz. Prosi ona państwo o zgodę na „godną śmierć” dla swojego syna, cierpiącego od 24 lat na skomplikowane powikłanie po odrze, które doprowadziło do zaniku mózgu. I nikt nie ma prawa powiedzieć, że ta kobieta nic nie zrobiła dla syna – przecież ćwierć wieku poświęciła na heroiczną opiekę. Nie w tym jednak problem. Apel pani Jackiewicz może być tak naprawdę krzykiem o pomoc: żeby znalazł się ktoś, kto po jej ewentualnej śmierci zapewni opiekę synowi. Krzykiem o pomoc była też prośba Janusza Świtaja, by mógł poddać się eutanazji. Kiedy znaleźli się ludzie chętni do pomocy, przestał myśleć o śmierci. Dwa różne przypadki, ale wołanie o to samo: żeby nie zostać samemu w cierpieniu.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się