Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Krytyka sojusznika

Polacy w Afganistanie siedzą w bazach, zamiast walczyć, dowodzący w terenie młodsi oficerowie mają za mało inicjatywy, a polska logistyka jest bałaganiarska. Tak podsumował Wojsko Polskie amerykański tygodnik „Time”.

Dziennikarz „Time’a” powołał się na opinie anonimowych oficerów USA, którzy współpracują z Polakami w Afganistanie. Tym artykułem, który ukazał się przed świętami, wielu polskich żołnierzy poczuło się do-tkniętych. Polacy i Amerykanie często przecież pomagają sobie wśród afgańskich gór, ściągają z dróg uszkodzone przez miny wozy, osłaniają się nawzajem. Robią to, narażając własną skórę, z żołnierskiej solidarności. Jeśli wskutek takich artykułów żołnierze przestaną wkładać serca w takie działania, stracą na tym wszyscy oprócz talibów. Zaufanie między sojusznikami próbował więc ratować amerykański generał John F. Campbell, dowódca sił NATO na wschodzie Afganistanu. Napisał list z przeprosinami do polskiego ministra obrony. W liście wręcz rozpływał się nad najwyższym profesjonalizmem i zaangażowaniem polskich żołnierzy. Zanim jednak dzięki taniej pochwale zapomnimy o sprawie, warto przyjrzeć się, czy w anonimowych wypowiedziach oficerów US Army nie było aby elementów prawdy.

My ich szanujemy
Część zarzutów „Time’a” przypomina rytualne narzekanie budowlańców na ekipę, która pracowała w naszym mieszkaniu przed nimi. Widać z żołnierzami bywa podobnie. Zwłaszcza zarzut, że Polacy nie mają dobrych stosunków ze starszyzną afgańskich wiosek, jest niepoważny. – Na wszystkich misjach polscy żołnierze zawsze zyskiwali sobie przychylność miejscowej ludności – twierdzi generał Roman Polko. – Kiedy dowodziłem polskim kontyngentem w Kosowie, Amerykanie bardzo nam tego zazdrościli. Mam do dziś podziękowania i ze strony albańskiej, i serbskiej, podczas gdy Amerykanie, mimo całej swojej potęgi i ogromnych pieniędzy, nigdy tego nie zyskali. Oni chcą zaprowadzać pokój przez działania militarne, a tak się nie da. Trzeba też działać po ludzku. Tego Amerykanom brakuje, a Polacy to w sobie mają – uważa.
Amerykańscy żołnierze znani są z tego, że wchodząc do afgańskich domów, na wszelki wypadek otwierają drzwi kopniakiem. Potraktowani w ten sposób Afgańczycy raczej nie zapałają do Jankesów wielką przyjaźnią. – Amerykanie mogą afgańską starszyznę co najwyżej kupić – mówi GN generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych. – Różnica między nami jest taka, że Amerykanie Afgańczyków kupują, a my naprawdę ich szanujemy. I Afgańczycy to czują – dodaje.

Spadochroniarze z Bielska-Białej oburzali się, że Amerykanie niesprawiedliwie kwestionują ich odwagę. Oburzali się niesłusznie, bo „Time” napisał też, że młodzi polscy żołnierze wykazują „wielką odwagę pod ostrzałem”. Amerykanie zarzucili Polakom co innego: pasywność w działaniach bojowych. Ponieważ Polacy rzekomo za dużo siedzą w bazach, a za rzadko jeżdżą na patrole, talibom udało się zaminować drogi. Amerykańscy oficerowie mówili tygodnikowi, że gdy w 2008 r. przekazywali Polakom odpowiedzialność za prowincję Ghazni, była ona spokojna. Polacy pozwolili jednak, żeby talibowie znów urośli tu w siłę i teraz całą pracę trzeba zaczynać od początku. Amerykanie podobno zorientowali się, że jest aż tak źle, gdy niedawno polską strefę wzmocnił batalion amerykańskich spadochroniarzy. „To wyglądało tak, jakby Polacy czekali, aż wrócimy i uwolnimy ich z baz, aby później mogli zebrać pochwały” – skarżył się amerykański oficer dziennikarzowi „Time’a”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy