Zapisane na później

Pobieranie listy

Dziewczyna z suwnicy

Nie wszyscy ją lubili, bo ostro oceniała ludzi. Gdyby jednak nie jej żelazna wola, zmęczeni strajkiem stoczniowcy 16 sierpnia 1980 r. rozeszliby się do domów. Czy bylibyśmy dzisiaj wolni, gdyby nie suwnicowa Anna Walentynowicz?

Przemysław Kucharczak

|

GN 17/2010

dodane 28.04.2010 14:44

Dyrekcja obiecała 16 sierpnia przywrócić do pracy Annę Walentynowicz i Lecha Wałęsę, a wszystkim stoczniowcom wypłacić dodatek wysokości 1500 złotych. Lech Wałęsa tryumfalnie odśpiewał „Jeszcze Polska” i ogłosił koniec strajku. Tłum tysięcy stoczniowców zaczął się wylewać na zewnątrz przez wszystkie trzy bramy. Anna Walentynowicz i stoczniowa pielęgniarka Alina Pienkowska, które wtedy się przyjaźniły, przyglądały się temu bezsilnie, walcząc z rozpaczą. Podszedł do nich Darek Kobzdej, młody lekarz, który wspierał strajkujących. – No i co? Załatwiliście swoje sprawy, a co będzie z mniejszymi zakładami, które was poparły? Przecież oni ich rozwalcują – powiedział. To zdanie pobudziło te dwie kobiety do działania. Pobiegły na bramę nr 3, żeby zastąpić drogę wychodzącym i zmienić losy świata.

Kobiety niosą wolność
Kobiety wołały do odchodzących, że ogłaszają strajk solidarnościowy z innymi zakładami, które same nie obronią się przed władzą. – Jak pani chce, to może pani strajkować. Ja trzy dni nie widziałem żony i dzieci, ja mam dość tego strajku – odkrzyknął działacz stoczniowej Rady Zakładowej. Rzeka ludzi nadal wypływała ze stoczni. W końcu jednak jakiś młody stoczniowiec zawołał, że to kobiety mają rację. I zatrzasnął bramę. Kilka minut później doszło do pierwszej kłótni Anny Walentynowicz z Lechem Wałęsą. W jej wyniku Lech ustąpił i zgodził się na kontynuowanie strajku. Dzięki temu, że robotnicy nie dali się władzy podzielić, powstał gigantyczny Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”, do którego wstąpiło aż 10 mln Polaków. Dzięki temu, że Lech Wałęsa posłuchał tamtego dnia operatorki suwnicy, 10 lat później został prezydentem.

Wtedy też jednak zakiełkowała niechęć między Anną Walentynowicz i Lechem Wałęsą. Ona patrzyła mu odtąd na ręce, on ją oskarżał o „przeszkadzanie” w pracy i wypychał z władz związku. Ona po latach doszła do wniosku, że Wałęsa był groźnym agentem, który posłuchał jej wtedy tylko dlatego, żeby ster strajku nie wymknął mu się z rąk. On jeszcze w zeszłym roku rewanżował się Annie Walentynowicz, że „robiła więcej złego dla »Solidarności« niż SB i władze komunistyczne razem”. Jedni przyznają dziś więcej racji pani Annie, inni byłemu prezydentowi. Jedni i drudzy muszą uznać, że gdyby panie Walentynowicz i Pienkowska nie zastąpiły wtedy drogi wychodzącym stoczniowcom, nie powstałaby „Solidarność”. Komunizm zachowałby swoje siły. Może rozmontowałby go ktoś inny, a może nie. Historia świata potoczyłaby się zupełnie inaczej.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..