O walce zbrojnej z agresorem i duchowej z nienawiścią wobec Rosjan oraz o wdzięczności za pomoc Polaków mówi abp Światosław Szewczuk.
Na ile to, co się dzieje na Ukrainie, ma aspekt walki duchowej ze złem?
Dla nas to jest oczywiste, że ta wojna to jest walka dobra ze złem, że ta wojna ma duchowy wymiar. Rolą nas, pasterzy, jest to, by nauczyć naszych ludzi, jak walczyć ze złem. Żeby zwyciężyć rosyjskiego agresora, nie wystarczy jedynie dostać współczesną broń, trzeba być duchowo i moralnie mocniejszym od najeźdźcy, który przychodzi nas zabijać. A to nie jest łatwe, dlatego w moich codziennych wojennych przesłaniach, które publikuję na Facebooku, mówiłem o regułach walki duchowej, tej niewidzialnej walki. Bo naprawdę jest wielkie ryzyko, że ta nienawiść, z którą do nas przychodzą, zapanuje też i w naszych sercach. Jeśli zaczniemy nienawidzić naszych najeźdźców, to wtedy naprawdę zostaniemy podbici. Żeby zwyciężać, trzeba bronić się przed złem i pokonywać je dobrem. A do tego potrzebujemy pomocy Pana Boga, siły Ducha Świętego. Poświęcenie przez papieża Ukrainy i Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi to było coś wzruszającego. Ciekawe, że następnego dnia po tym akcie Rosjanie odstąpili od Kijowa, zaczęli się wycofywać. To znaczy, że ta wojna jest walką duchową między dobrem a złem. Nie chcemy demonizować rosyjskiego narodu czy jego przywódców, ponieważ żaden człowiek nie jest zły sam z siebie. Pan Bóg stworzył każdego dobrym i przed każdym postawił powołanie do świętości, ale ta wojna i obecna agresja to jest ta tajemnica zła, która się ujawnia. Każdy chrześcijanin na mocy swego chrztu jest powołany, aby zwyciężać przy pomocy łaski Ducha Świętego. W Maryi mamy w tym wspomożycielkę.
I widzi Ksiądz Arcybiskup, że dobro zwycięża?
Od samego początku, kiedy tylko zaczęła się wojna, Rosjanie nie chcieli zabierać i chować ciał swoich żołnierzy. Dlatego powstała akcja „Pochowaj swojego żołnierza”. I nasi ludzie współpracowali, by oddać ciała ich rodzicom w Rosji, by mogli mieć godny pochówek. Pomagali odnaleźć wśród ofiar zabitych ojców, synów, mężów. Rodziny szukały swych bliskich, a władze rosyjskie nie chciały zabrać swoich żołnierzy. Rosjanie posprowadzali mobilne krematoria i dzień i noc palą swoje trupy. Jeżeli oni w taki sposób zachowują się wobec swoich, to jak będą postępować wobec innych? Nasi ludzie, którzy doświadczyli barbarzyństwa od Rosjan, szanują ciała ich zabitych żołnierzy bardziej niż oni sami.
Od początku wojny kieruje Ksiądz Arcybiskup codziennie przesłanie do narodu ukraińskiego. Jest ono przeglądem sytuacji, ale zarazem czytaniem tego, co się dzieje, w Bożej perspektywie i sianiem nadziei. Ludzie tego potrzebują?
Te przesłania zrodziły się z bardzo praktycznej potrzeby, bo kiedy zaczęli nas w Kijowie bombardować, z różnych stron otrzymywałem zapytania, czy żyjemy. Wtedy zaproponowałem krótkie wideo, a potem okazało się, że ludzie potrzebują słów pasterza, bo to im pomaga. Jedna pani z Żytomierza powiedziała mi: boimy się, ale kiedy słyszymy wasz głos, to nam pomaga zwyciężyć strach. Zrozumiałem, że może to być takie współczesne wojenne duszpasterstwo. Ja nie tylko analizuję obecną sytuację, ale wykorzystuję te przesłania do katechezy i ewangelizacji. Za te pół roku wojny już wiele tematów wiary chrześcijańskiej zdążyliśmy sobie razem zgłębić. Jeśli to będzie potrzebne ludziom, nadal będę to robił.
A skąd siłę czerpie pasterz?
To jest osobista modlitwa i codzienne czytanie Pisma Świętego. Ja bez tego nie mogę żyć, to zostało mi z czasów formacji w podziemnym seminarium. Wtedy się nauczyłem, że to jest sposób życia chrześcijańskiego i to pomaga mi dziś. Na modlitwie próbuję znaleźć odpowiedź na moje osobiste pytania o wiarę, które rodzi wojna, a wielką pomoc daje słowo Boże. Druga rzecz, która daje mi siłę, to troska o innych – bo gdyby człowiek bał się tylko o swoje życie, toby się już dawno załamał. Odpowiedzialność duszpasterska za innych pomaga nie myśleć o sobie, nawet czasem zapomnieć o sobie; pomaga oddać wszystko, co umiesz, co masz, czego doświadczyłeś, dla dobra innego. I wtedy wszystko, co masz, w jakiś przedziwny sposób pomnaża się, Pan Bóg to powiększa.
Chcę jeszcze zapytać o nadzieję. Skąd ją brać, gdzie jej szukać w tym mrocznym czasie wojny?
Przywołam dwie konkretne sytuacje. W trzecim dniu wojny ta okolica Kijowa, gdzie mieszkam, stała się pułapką, ponieważ Rosjanie atakowali ze wszystkich stron, rzeka była zaminowana, mosty zamknięte, zostaliśmy odcięci od świata. Wokół katedry codziennie toczyły się walki z grupami rosyjskich dywersantów, mieszkańcy się zorganizowali i bronili siebie oraz katedry. Jeden z nich stwierdził wtedy: „Ojcze, Ukraina zwycięży”. Spytałem: „Skąd to wiesz?”. Powiedział, że uwięzili rosyjskiego najemnika, który miał na swoim ciele tatuaże świadczące o tym, że walczył w Syrii, Libii i innych miejscach, ale w jego oczach widzieliśmy strach przed nami, a to znaczy, że Ukraina zwycięży. Kiedyś wierzyłem, że Ukraina zwycięży, a teraz ja wiem, że zwycięży. Widzę to w oczach naszych ludzi. I druga sytuacja z czasu, kiedy Kijów był otoczony. Spotkałem wtedy mera Kijowa Witalija Kliczkę, który powiedział do mnie: jesteśmy bardzo wdzięczni wam i Kościołowi greckokatolickiemu za pomoc dla potrzebujących, ale bardziej niż chleba i odzieży potrzebujemy słowa Boga niosącego nadzieję. Zrozumiałem wtedy, że Kościół to nie jest tylko system opieki społecznej, ale Jezus zostawił nam słowa życia wiecznego i naród oczekuje od Kościoła nadziei. My ją mamy dlatego, że wierzymy w Pana Boga.
Czy wizyta papieża Franciszka wciąż jest oczekiwana na Ukrainie?
Myślę, że tak. Ona jest bardzo potrzebna również Ojcu Świętemu, żeby mógł dotknąć ran Ukrainy, żeby zobaczył na własne oczy zbrodnie rosyjskie. Bo Franciszek przeżywa to w sposób duchowy. Ta wizyta pokazałaby też, że papież jest po stronie Ukrainy nie tylko sercem, ale i ciałem. Jego obecność byłaby ważna, bo on jest bardzo silny w swoich gestach. Obecność byłaby bardziej wymowna niż jakiekolwiek słowa. •
Abp Światosław Szewczuk
jest zwierzchnikiem Kościoła katolickiego obrządku bizantyjsko-ukraińskiego na Ukrainie, od 2011 r. arcybiskupem większym kijowsko-halickim.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się