O walce zbrojnej z agresorem i duchowej z nienawiścią wobec Rosjan oraz o wdzięczności za pomoc Polaków mówi abp Światosław Szewczuk.
Beata Zajączkowska: Rozmawiamy na początku siódmego wojennego miesiąca. Rosja była pewna, że podbije Kijów w trzy dni, a wy trwacie. Co z tej ukraińskiej lekcji powinien zrozumieć świat?
Abp Światosław Szewczuk: Z biegiem czasu będziemy uczyć się coraz więcej z tego wydarzenia. Teraz nie jesteśmy jeszcze w stanie zrozumieć wszystkiego. Mam wrażenie, że najpierw trzeba zrozumieć, że tego narodu, który powiedział „nie” temu, żeby być zawsze kolonią kogoś innego; tego narodu, który powiedział „tak”, ażeby być wolnym, żeby budować państwo – nie można podbić. Rosyjski okupant walczy nie tylko z wojskiem ukraińskim, z rządem, ale tak naprawdę walczy z całym narodem. Bo to ludzie nie chcą wracać do czasów, kiedy byliśmy zniewoleni przez Rosjan. Z tego wynikają inne skutki naszego sprzeciwu, który jest walką o utrzymanie niepodległości, którą 31 lat temu podarował nam Pan Bóg, gdy wielki Związek Radziecki, który straszył cały świat, a w rzeczywistości był wielkim więzieniem narodu, rozpadł się. Wtedy naród ukraiński powiedział: „Nigdy więcej” i teraz to realizuje na oczach zaskoczonego świata.
Co w tych miesiącach było dla Księdza Arcybiskupa najtrudniejsze?
Decydowanie o życiu i bezpieczeństwie moich księży i sióstr zakonnych. Część naszych parafii i klasztorów znajduje się na terenach teraz okupowanych. Mamy nasze struktury w Charkowie, Odessie, Mikołajewie, Donbasie. Kiedy widzieliśmy zbliżające się zagrożenie, mówiliśmy, że musimy zostać z naszym ludem. Ale biskup nie może rozkazać księżom, aby pozostali pod rosyjską okupacją, w sytuacji zagrożenia życia, zwłaszcza gdy oni mają rodziny, małe dzieci. To było chyba najtrudniejsze. Chciałbym jednak podkreślić, że jestem bardzo dumny z moich księży, bo oni wszyscy pozostali.
Wielką zasługę mają w tym ich mężne żony…
Oczywiście, bo to jest decyzja rodzinna, którą trudniej podejmuje się, obawiając się o los swoich małych dzieci. Mamy świadectwa prawdziwego heroizmu żon naszych kapłanów. Podzielę się jedną historią. Tuż przy granicy z Białorusią jest miasto Sławutycz, gdzie mieszkają pracownicy Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej. Od początku wojny byli otoczeni przez rosyjskie wojsko. Ludzie zostali bez ogrzewania, bez elektryczności, bez środków do życia i leków. Nasz kapłan, który postanowił tam zostać z rodziną, ma dwoje dzieci, a żona była w zaawansowanej ciąży. Gdy miasto zostało otoczone, zadzwoniłem do niego, mówiąc: „Ojcze, może trzeba ewakuować przynajmniej twoją rodzinę, może też ciebie?”. Ojciec Jurij odpowiedział: „Księże arcybiskupie, ja dostałem dekret, żeby być tutaj proboszczem, i ja moich ludzi teraz nie zostawię”. Mówił, że codziennie przychodziły do nich po pomoc matki karmiące piersią, które na skutek stresu straciły mleko i nie miały jak wykarmić swych nowo narodzonych dzieci. Nie było prądu, by móc przygotować jakikolwiek pokarm. Żona tego księdza wspierała je, mając świadomość, że wkrótce zostanie jedną z nich. W zimnym szpitalu położniczym, bez światła, przy świecach, urodziła kozaka dla Ukrainy. Podobnych historii jest wiele.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się