W osobówce do Zakopanego temperaturę podkręcała góralka, która wsiadła w Nowym Targu z drugą gaździną. Jak na złość, opowiadała o ciepłych skarpetkach i portkach z wełny własnych owiec.
Wyruszyłem dookoła Polski pociągiem, z Dworca Centralnego w Warszawie, z peronu pierwszego, Tanimi Liniami Kolejowymi, 26 stycznia z samego rana. Pierwszym docelowym miastem był Gdańsk (z przesiadką w Białymstoku). Ale zanim elektrowóz szarpnął wagony, zaopatrzyłem się w duży kubek kawy na wynos, taki z drewnianym mieszadełkiem i cukrem trzcinowym w saszetce. Kawa dobrze robi w podróży, łagodzi ból głowy, jej aromat czyni kolejową atmosferę bardziej znośną. W ciągu czterech dni spędzonych w pociągach wyżłopałem hektolitry kawy.
Oczy i serce: Warszawa–Białystok–Gdańsk
W jednym z przedziałów siedziały trzy zakonnice – Filotea, Letycja i Faustyna, nazaretanki z Białorusi. Jechały do Białegostoku, a następnie do domu prowincjalnego w Grodnie. Mimo łagodnego usposobienia i sympatii do Polski, nie szczędziły słów krytyki dla polskiego kolejnictwa. Mówiły, że gołym okiem widać, iż białoruskie pociągi czystsze, że chodzą jak szwajcarski zegarek, każdy dalekobieżny wagon ma swojego lokaja, który otworzy drzwi, poda walizkę. Słowa zakonnic zawstydzały, a Białoruś zapachniała nagle Zachodem. W Białymstoku przesiadłem się do pociągu, który jechał z Katowic do Gdyni Głównej. Ludzi w przedziałach było sporo i pewnie dlatego robili tęgie miny, którymi odstraszali potencjalnego współpasażera idącego korytarzem. Tylko pani Alina Justowicz uśmiechała się, mimo że miała powody, by rzucać piorunami. Jechała z 10-letnim synem z Katowic od godz. 5.08. W Gdyni miała być po 20.00. W sumie ponad 15 godzin w jednym pociągu. Chciała jechać krócej (przez Łódź i Toruń), i na taki pociąg kupiła nawet bilet, ale okazało się, że skład nie istnieje, choć kasjerka widziała go w komputerze. Pani Alina nosi w torebce złożoną laskę, bo jest osobą niedowidzącą. Opowiedziała mi, jak w ośrodku w Laskach uczyła się dziewiarstwa. W tym fachu jedna drobna pomyłka i w swetrze powstaje wielka dziura. Nie inaczej jest w rozkładzie jazdy. W Olsztynie zmieniła się ekipa konduktorska. Kierownik pociągu – pan Ireneusz – od 11 lat pracuje na kolei i takiego bałaganu jak teraz jeszcze nie widział. To samo mówią jego koledzy. Mają dość tego, że na konduktorach skupia się cała złość. A konduktor nie decyduje o liczbie wagonów w składzie, nie układa rozkładu jazdy, nie sprzedaje biletów na pociągi, których nie ma. Jest trybikiem w tej machinie, choć mnie wydaje się, że sercem. Ireneusz na uwagi pasażerów odpowiada życzliwym uśmiechem, tłumaczy opóźnienia, brak dodatkowych wagonów. Według konduktorów, najtrudniej rozmawia się z podróżującymi w ekspresach, bo ci mają najwięcej pretensji. Ale do nich też się uśmiechają.