Ulicami Warszawy przeszedł Orszak Trzech Króli. Takich jasełek stolica nie widziała od setek lat, a może nawet… nigdy.
Nie udało się ani Herodowi, ani diabłom, które ze wszelką cenę chciały odwieść Orszak Trzech Króli od złożenia darów i pokłonu Narodzonemu Dzieciątku. Jego wysokość Kacper Pierwszy z oddziałem kilkuletnich rycerzy z Europy, Jego Cesarska Mość Mel-Chi-Or z chińskimi żołnierzami z dalekiej Azji i Jego Szlachetność Bal-Tazar z grupą afrykańskich mameluków nie tylko dotarli na warszawski Rynek Nowego Miasta, by oddać pokłon Narodzonemu Dziecięciu, ale przyprowadzili także kilkutysięczny orszak.
Dwa wypożyczone z cyrku wielbłądy, dwadzieścia owieczek (w tym jedna czarna) sprowadzonych specjalnie z Beskidu Żywieckiego i zespół folklorystyczny z oryginalną pasterską trąbitą pokierowały długi Orszak Trzech Króli wprost do Betlejemskiej Szopy.
Nie zważając ani na pokrzykiwania Heroda, że to on jest królem i jemu należy się pokłon, ani na z piekła rodem diabłów, które węglem wypisanym kierunkowskazem koniecznie chciały wesołe kolędowe zgromadzenie zwabić na złe drogi, wprost pod staromiejski Barbakan.
Skąd ten orszak? Na pomysł wpadli rodzice dzieci ze szkoły podstawowej „Żagle” z Międzylesia. I to oni wcielili się w Królów, dworzan, a nawet chytrych zauszników Heroda, diabłów i aniołów. Trzy armie, które Kacper Pierwszy jako przedstawiciel Europy, Mel-Chi-Or z Azji i Bal-Tazar z Afryki przyprowadzili do Jezusa, tworzyli zaś uczniowie dźwigający oprócz złota kadzidła i mirry – wojenne atrybuty: drewniane miecze, łuki i dzidy. Tak się podobało, że od przyszłego roku Orszak ma stać się stałą tradycją Warszawy.
(obraz) |
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się