Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Letnie wspomnienia

W naszych czasach tak naprawdę nic się nie kończy. Przede wszystkim nie kończy się spłacanie przyjemności. Wraz z pozdrowieniami z banku pojawią się wspomnienia minionych chwil.

Wakacje dla większości spośród nas już się skończyły, ale, jak dobrze wiemy, w naszych czasach tak naprawdę nic się nie kończy. Podejrzewam, że to wpływ gier komputerowych, w których nawet życie można przeżywać po kilka razy w ciągu sesji – a co dopiero wakacje! Przede wszystkim nie kończy się spłacanie przyjemności. Jeszcze w październiku wraz z pozdrowieniami z banku pojawią się wspomnienia minionych chwil. Wyciąg z karty kredytowej przypomni o upojnej kolacji nad południowym morzem, podczas której „frutti di mare” patrzyły na nas z talerza. Następna pozycja to rachunek u lekarza, który leczył nas z zatrucia pokarmowego.

Ale są też wspomnienia bardziej przyjemne. Za moich młodych lat nastąpił przełom w fotografii: zamiast zwykłych odbitek, najpierw czarno-białych, a potem kolorowych, pojawiły się tak zwane „slajdy”, czyli przezrocza. W domach pojawiły się projektory i ekrany (sam przywiozłem taki ekran z pamiętnej wyprawy do Uzbekistanu, o której pisałem niedawno). Długie jesienne wieczory wypełniały seanse w gronie przyjaciół. Gasło światło, rozlegał się jednostajny pomruk rzutnika i przed oczyma pojawiały się obrazki: Kaśka wchodzi do wody, my na tle pomnika Władysława Warneńczyka, nasi sąsiedzi z kempingu, my i nasz fiat – na szczęście w półmroku nikt nie widział, że oczy się sklejały, trzeba było tylko uważać, żeby nie chrapać zbyt głośno.

Teraz, niestety, drzemka nie jest możliwa. Dzisiaj zdjęcia ogląda się przy pełnym świetle, na ekranie komputera. Nowoczesne aparaty cyfrowe umożliwiają dokumentację każdej przeżytej chwili. Płyty są nieskończenie pojemne; można więc oglądać siedemdziesiąt ujęć Kaśki wchodzącej do wody, trzydzieści ujęć pomnika, nasz nowy samochód z przodu, z tyłu, od dołu i od góry. Z wesela, na którym byłem w sierpniu, dostałem ponad 600 zdjęć. Ponieważ przebojem roku była wyprawa do Ameryki, oglądałem Biały Dom siedemdziesiąt razy, Niagara lała się w pięciu domach. Oczywiście każdej fotce towarzyszyły szczegółowe komentarze. Wiem teraz o USA nie mniej niż określone służby określonych mocarstw.

Jestem mimowolnym ekspertem od podróży metrem, samolotem i autobusem linii „Greyhound”. Wszystko dlatego, że nie mogłem się zdrzemnąć. Nie chodzi nawet o brak półmroku, któż by zasnął, słuchając opowieści o raju wolności, w którym wszyscy stoją w karnych kolejkach, przestrzegają do znudzenia obowiązującej prędkości i poddają się rygorom w imię wspólnego bezpieczeństwa w rytm gromkich zachęt: hurry up and keep smiling! (pośpieszcie się i uśmiechnijcie!) I jak tu się nie uśmiechnąć? Żeby tylko tych zdjęć było mniej…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.

Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej